Forum Strażnicy Ithilien Strona Główna Strażnicy Ithilien
Forum klanu
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wasza historia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strażnicy Ithilien Strona Główna -> Karczma
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kalev_Ylipulli
Namiestnik Ithilien



Dołączył: 19 Sie 2006
Posty: 3298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Vanajanpaa, prowincja Anfalas, Gondor

PostWysłany: Pon 6:38, 06 Sie 2007    Temat postu: Wasza historia

Założyłem ten temat, aby każdy kto chce, mógł opowiedzieć historię swojego życia. Najpierw zacznę ja. Zajęła ona 23 strony w wordzie, więc trzeba przyznać że trochę sporo. Nie mieści się to w jednym poście nawet, dlatego zamieszczam ją w takim formacie. Swoje "dzieło" pisałem gdzieś od końca marca z dłuższą dwumiesięczną przerwą od końca maja do końca lipca. Może was zaskoczą zamieszczone tu niektóre teksty z hip-hopu i motywy z filmów itp., no ale zawsze jakieś urozmaicenie.




Nie będę tutaj pisał głupot o tym, że moich rodziców zjadły trolle, a brat zginął, gdy odchody mumakila spadły mu na łeb. Nie wychowywałem się w dżungli z orkami i szympansami. Moje życie było pozbawione takich „atrakcji”. Wręcz przeciwnie, moi rodzice żyją i mają się dobrze, chociaż sam bardzo wiele przeżyłem. Mogę wam się wydać wiecznym buntownikiem i niepokornym typem, który wiecznie się wyłamuje z szeregu, ale wszelkie przedstawione fakty są prawdziwe, niektóre z nich opowiedziane dosadnym językiem, inne pełne heroizmu. Dla jednych mogę być dezerterem i tchórzem, dla innych bohaterem i wzorem przywódcy. Sami przeczytajcie i oceńcie moje życie.

Dzieciństwo i młodość

Jestem rodowitym Gondorczykiem urodzonym w mieście Vanajanpää w prowincji Anfalas na zachodzie kraju. Region ten był jednym z biedniejszych w kraju, zamieszkanym głównie przez rolników, pasterzy i rybaków. Vanajanpää stanowiła jedyne większe miasto w okolicy, ale w skali kraju nie odgrywała żadnego znaczenia, ot jedno z wielu spokojnych miasteczek w Gondorze. Mój ojciec Tuonen był drobnym właścicielem ziemskim. Posiadłość od wielu pokoleń była własnością mojego rodu – Ylipulli, który przez wieki odgrywał ważną role w historii Anfalas. Urodziłem się jako najstarszy syn, a cztery lata później przyszedł na świat Drael. Całe moje dzieciństwo upłynęło spokojnie i beztrosko. W wieku 7 lat rodzice posłali mnie do lokalnej szkoły, gdzie nabyłem podstawowe umiejętności. Miejscowy mag Wandalf Wyblakły nauczył mnie pisać i czytać, oraz podstawy magii. W przyszłości jednak nie rozwinąłem się w tej dziedzinie. W wieku kilkunastu lat odbyłem kilka podróży. Najdalej byłem nawet w Rohanie i w Lothlorien. Zwykle jednak pozostawałem w rodzinnej miejscowości i robiłem to co inni ludzie w moim wieku: piłem, bawiłem się, smażyłem blanty i spotykałem się z panienkami. Oprócz tego doskonaliłem swoje umiejętności w walce. Szybko się okazało że największy mam talent do zarządzania gospodarką i opracowywania nowych strategii. W przyszłości miało mi to niejednokrotnie uratować życie.

W tym czasie sporo się działo na dworze królewskim w Gondorze. Gdy byłem bardzo mały rządy w krainie sprawowała Aktegev. Był to czas naprawiania wszystkich błędów jakie popełnił podczas swych długoletnich rządów jej poprzednik Lenwe Tasartir. Początek rządów kobiety oznaczał także koniec dynastii Tasartirów, którzy panowali w kraju od wieków. Minas Tirith zostało za jej rządów rozbudowane i umocnione. Gdy miałem kilka lat władzę objął Vaen Glaive, elf pochodzący z Lothlorien. Wielu narzekało na to, że rządzi nimi ktoś z dalekiego Lothlorien. Później większość przyzwyczaiła się, a nawet była zadowolona. Za jego panowania gospodarka w kraju miała się bardzo dobrze, a kraj cieszył się pokojem, który miał przetrwać jeszcze parę lat.


Życie w Minas

Powoli dorastałem i najwyższy czas było wyruszyć do Minas Tirith, by rozpocząć nowe życie. Na wypadek gdyby mi się w stolicy nie powiodło, mogłem zawsze powrócić w rodzinne strony. Minas dawało wiele perspektyw młodym ludziom. Rodzice chcieli dla mnie przyszłości pracy królewskiego urzędnika albo oficera w armii. Tak więc w wieku 19 lat opuściłem rodzinne strony i udałem się do stolicy. Po kilku dniach drogi, unikając większych zdarzeń, dotarłem na miejsc. Zamieszkałem u mojego wuja Illmarinena, który w swoim czasie był najlepszym rzemieślnikiem w całym kraju. Dla młodych adeptów był jak bóg. Niestety nie udało mi się znaleźć pracy na dworze królewskim, więc musiałem szukać innego zajęcia. Nie miałem pieniędzy, aby rozpocząć własny biznes, a miasto mogło przerażać swoją wielkością. Przede wszystkim trzeba było uważać na złodziei. W ciągu kilku sekund potrafili ukraść dużego konia, nie mówiąc już o sakiewce z pieniędzmi. Pewnego razu sam doświadczyłem głupiej sytuacji, kiedy oglądałem na rynku towary, gdy nagle poczułem jak mi ktoś grzebie w mieszku. Natychmiast się odwróciłem i odruchowo zdzieliłem złodzieja w mordę. Okazało się że dość mocno mu przywaliłem, z czego później musiałem się tłumaczyć na posterunku. Straż miejska dziwnie odbierała moje tłumaczenia, że to było działanie w afekcie i niezamierzone. Złodziej miał rozległe obrażenia głowy. Minas Tirith miało także wiele zalet. Codziennie stykałem się z wieloma narodowościami i rasami. W Vanajanpää nie było szans na spotkanie elfa, krasnoluda czy hobbita. W krótkim czasie poznałem wielu ciekawych ludzi. Szybko przywykłem do wielkomiejskiego trybu życia i coraz mniej rzeczy mnie zaskakiwało. Któregoś ciepłego dnia, gdy bez celu włóczyłem się po mieście, natknąłem się na ogłoszenie: „Ogłaszamy obowiązkowy pobór do wojska wśród młodych ludzi. Armia Gondoru Cię potrzebuje! Przyłącz się do nas i razem z nami uwolnij Ithilien od mordorskiej okupacji! Zdobądź sławę i bogactwo!”. Oczywiście nikt jeszcze nie upadł na głowę, by dobrowolnie iść na pewną śmierć. Następnego dnia było już wszędzie pełno takich ogłoszeń. Pomysłowość ludzka nie znała granic i stosowano różne sposoby na uniknięcie służby wojskowej. Słyszałem o pewnym człowieku, który celowo złamał sobie rękę, ale i tak potem nie został przyjęty, bo miał płaskostopie. Większość jednak po prostu wolała załatwić sobie żółte papiery, choć ten sposób też nie był najskuteczniejszy, o czym sam się przekonałem próbując udawać świra. W końcu zrezygnowany i ze spokojem poszedłem do punktu rekrutacyjnego.

Ithilien od Czwartej ery cieszyło się niezależnością, ale 17 lat temu wybuchła wojna, która przyniosła ten pięknej krainie klęskę. Mordor zdobywał tamtejsze twierdze jedną po drugiej, aż opanowali cały region. Południowa część znalazła się w rękach Haradu. Ludzie w popłochu uciekali na zachód jak najdalej od zagrożenia. Część schroniła się w górach i przyłączyła się do buntowniczego podziemia, które prowadziło walkę partyzancką pośród wzgórz i lasów. Nieliczne wioski pozostawały jeszcze wolne. Orkowie chcieli zniszczyć wszystko, co Gondor mógłby w przyszłości odzyskać. Król nie miał tylu środków, aby zapobiec tej inwazji. Dopiero teraz planowana była kampania, mająca na celu odzyskanie tej krainy. Poszedłem do punktu rekrutacyjnego, gdzie uzyskałem wszystkie informacje. Wspominano mi, że wojna będzie szybka, a ci którzy w niej wezmą udział wrócą do domu obładowani łupami. Służba miała trwać 2 lata lub do czasu zakończenia działań wojennych. Podpisałem odpowiednie papiery i natychmiast skierowano mnie na czteromiesięczne szkolenie, które długo jeszcze będę wspominał... Przekroczyłem bramę koszar i od razu usłyszałem groźny ryk:
- Do szeregu lamusie jeden! – Był to wysoki brudny typ z wyrazem twarzy przypominającym frankensteina i bezwzględnego sadystę, a z ust ciekła mu piana, miał kartoflowaty nos, a na czole upiorne szwy, prawdopodobnie pamiątka z jakiejś bitwy. Przyjrzałem mu się chwilę i bez słowa zająłem miejsce. Moimi towarzyszami okazali się ludzi w moim wieku. Po kolei zacząłem się z każdym zapoznawać. Rozmawialiśmy o fali w wojsku i nadchodzącej wojnie. Luźna atmosfera, która chwilowo panowała w koszarach wnet znikła. Właśnie wszedł wspomniany jegomość z brzydką gęba:
- Baaaaczność! – krzyknął – Ja się kurwa nazywam...
- Kurwa się nazywa – ktoś z trzeciego szeregu zaśmiał się głośno
- Co do cholery?! Coś wam się nie podoba?! A ty czego zęby cieszysz anarchisto zajebany!? - ryknął w kierunku śmiejącego się chłopaka
- Przepraszam, już nie będę – odpowiedział przestraszonym głosem żołnierz
- Nie będziesz! – energicznie zdzielił z liścia w twarz wystraszonego wojaka tak mocno, że ten upadł i leżał oszołomiony kilka minut – Jak już mówiłem, moje nazwisko to Kałmanawardze, jestem sierżantem i pochodzę z Harondoru. Przez cztery nieszczęsne miesiące będę was szkolił. Tak, wy pokurwione flejtuchy, tu w wojsku nauczycie się prawdziwego życia. Wycisnę z was siódme poty, będziecie żałować, że was matka wydała na świat, ale staniecie się mężnymi wojownikami, gotowymi oddać życie za swoją ojczyznę na wojnie w Ithilien. A teraz do kwater! – Słuchałem tego przemówienia i ciągle się zastanawiałem co ja tutaj robię. Nadstawiać kark za władcę Gondoru, oraz życie w brudzie i smrodzie to zdecydowanie nie dla mnie zajęcie. Jeśli już miałem iść do wojska, to dopiero po ukończeniu szkoły oficerskiej jako oficer lub strateg. Teraz miałem dawać z siebie wszystko pod komendą jakiegoś kretyna, a potem skończyć w żołądku jakiegoś zielonoskórego śmierdziela.

Był piękny ranek, kiedy smacznie spałem w koszarach. Na szczęście ludzie z jakimi przyszło mi dzielić kwaterę okazali się całkiem normalni, a nawet się już zdążyłem w krótkim czasie zakumplować. Miły sen został przerwany przerażającym dźwiękiem trąbki, który przypominał mi dręczenie kotów i pisanie kredą po tablicy mojego byłego nauczyciela Wandalfa Wyblakłego. Był to odgłos na tyle okropny, że postawił na nogi całe koszary. Po pięciu minutach wszyscy w pełni gotowości stali w szeregu.
- Baczność lamusy! Dzisiaj czeka was seria ćwiczeń na rozgrzewkę! Najpierw wykonacie po kilkaset pompek i przysiadów, a potem piętnaście razy okrążycie koszary. Później się wybierzemy na trzydziestokilometrowy spacer – uśmiechnął się złośliwie. Przez cały dzień mieliśmy zapewnione wyżej wymienione atrakcje. Wieczorem z trudem stałem na nogach. Szybko zjadłem kolację i myślałem już tylko o ciepłej kąpieli i o łóżku. Niestety, następnego dnia sierżant uznał, że zbytnio się ociągaliśmy poprzedniego dnia i powtórzył wszystkie zabiegi, mające uczynić z nas dzielnych wojowników. Wykonywałem własnie kolejne okrążenia wokół koszar ( a wiedzcie że były one całkiem duże ), gdy zostałem na chwilę zatrzymany:
- Szeregowy Ylipulli! Marsz mi przynieść trochę morskiej wody do tego słoika!
- Ale panie sierżancie, do morza mamy ponad 200 kilometrów! – odparłem
- Nie wymądrzaj się! Chcę cię tu widzieć z wodą za tydzień! – Nie mając żadnego wyboru udałem się w drogę. Oczywiście nie byłem na tyle głupi, aby biec na złamanie karku. Udało mi się kupić na rynku jakąś tanią podróbę, z której waliło jak z miejskiego szaletu. Cały tydzień spędziłem w tawernach i domach uciech. Musiałem ostrożnie się przemykać ulicami, tak aby nikt „życzliwy” na mnie nie doniósł sierżantowi. Nareszcie mogłem odetchnąć i zabawić się, podczas gdy moi koledzy w pocie czoła wykonywali karkołomne ćwiczenia. Dni te zleciały bardzo szybko i zanim się spostrzegłem, musiałem wrócić do koszar i zameldować się z wypełnionego zadania. Ostatnie trzysta metrów pokonałem biegnąc i udając zmęczenie wręczyłem słoik sierżantowi. Ten tylko powąchał wodę i z obrzydzeniem zakręcił słoik.
- No, no, nie wyglądacie na zmęczonego szeregowy Ylipulli! – obejrzał mnie od dołu do góry i stał tak parę minut, aż w końcu się odezwał – A teraz wypieprzaj do swojej kwatery! – Wybiegłem tak szybko, jak na to mi pozwalały nogi. Bałem się, że zaraz wymyśli mi kolejne głupie zadanie, z którego już się nie wymigam. Opowiedziałem kumplom o tym, jakiego wała odstawiłem sierżantowi. Jako, że nie był on lubianą osoba, wszyscy pękali ze śmiechu. Wieczorem urządziliśmy sobie partyjkę pokera i popijaliśmy wyborną nalewkę Keleris. Wszystko to odbywało się pokątnie i przy słabym świetle, ponieważ wszelkie gry hazardowe na terenie wojskowym karano bardzo surowo. Nagle, dość nieoczekiwanie zachciało mi się siku.
- Panowie, muszę na chwilę przerwać tę fascynującą grę, ponieważ muszę iść za potrzebą do latryny
- Kalev, wyluzuj. Chce ci się biec te 400 metrów do kibla? Masz tu pustą butelkę Kelerisa i się do niej odlej gdzieś w kącie – podał mi butelkę, która jeszcze pachniała alkoholem. Nie namyślając się długo, poszedłem załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Nagle do naszej kwatery wpadł sierżant Kałmanawardze.
- Co się tutaj dzieje!? Widzę, że sobie alkoholik popijacie, co? Za to idzie się na tydzień do paki – wskazał na butelkę pełną moczu, z którą właśnie wracałem.
- Ależ panie sierżancie, to nie jest żaden alkohol – powiedziałem
- Nie róbcie ze mnie idioty Ylipulli! Daj mi ta butelkę! – ryknął
- Tylko proszę tego nie pić. To może panu zaszkodzić. – patrzyłem jak sierżant nie zważając na moje ostrzeżenia pociągnął duży łyk z butelki. Ten nagle zgiął się w pół i zaczął kaszleć, charczeć, w końcu puścił wielkiego pawia na podłogę, paskudząc przy okazji kilka kart.
- No nie. To razi moje poczucie estetyki – rzekł kolega, który siedział najbliżej wymiocin.
- Eee, może elfickiego tic taca panie sierżancie? – starałem się ratować sytuację, bo w tej chwili nie należała ona do łatwych. Zastanawiałem się jak to możliwe, że butelka sików może powalić tak wielkiego wojownika.
- Jutro się policzymy.... – wystękał i z trudem doczołgał się w kierunku wyjścia trzymając się za brzuch. Z chłopakami zastanawialiśmy się co robić dalej. Nikomu nie było w smak siedzieć tydzień w pace z niewyżytymi psycholami o dziwnych skłonnościach, nawet jeśli to oznaczało przerwę od wyczerpującego treningu. Z drugiej strony szczerze nienawidziliśmy naszego sierżanta, który przez cały czas bił i poniżał swoich żołnierzy. W końcu chęć zemsty zwyciężyła i postanowiliśmy zrobić mu mały niewinny psikus...

Następnego dnia, jak zwykle każdego ranka zostaliśmy wezwani na zbiórkę. Sierżant wściekle kursował od początku do końca szeregu i przyglądał się napisowi: „sierżant ma małego i śmierdzi mu z niego”, który w nocy powiesiliśmy na ścianie na wysokości kilku metrów.
- Kto to wywiesił do cholery?! I wytłumaczcie mi się z tych nocnych wybryków! – Wszyscy stali nieruchomo i nieco przestraszonym wzrokiem wpatrywali się w sierżanta. Niektórzy w ogóle nie mieli pojęcia, co się takiego w nocy wydarzyło i bali się że coś znowu przeskrobali, część się niczym nie przejmowała. – Jesteście bandą debili! – rzucił wściekle
- A ty jesteś pan pedał, a nie pan sierżant – Wszystkich poraziła moja odwaga. Wystąpiłem przed szereg i obraziłem groźną bestię
- Coo?! Ty skur... – niestety Kałmanawrdze nie dokończył, ponieważ trafiła go w głowę dachówka, celnie rzucona z ręki jednego z moich przyjaciół. Sierżant osunął się na ziemię i stracił przytomność. Wszyscy ze zdziwieniem wpatrywali się z bezwładnego wojaka.
- Ej, chłopaki, co z nim robimy? Możemy mieć potem problemy. - z szeregu wyszedł jakiś koleś z buteleczką w ręku i jakąś paczuszką
- Dajcie mu to – wycedził przez zęby, śmiejąc się cały czas do siebie. To jest zmielone fajkowe ziele i Liście Starego Dynallca ( LSD ). Damy mu trzy kartony i nasz sierżant dostanie takiego odpału, że już nam więcej nie podskoczy. Wmówimy mu że jest koniec świata, jest królikiem, a zamiast wacka ma marchewkę. Będzie niezły ubaw. – Słowa młodego człowieka wszystkich przekonały i szybko wsypaliśmy swojemu dowódcy do ust zmielone świństwo, póki był jeszcze nieprzytomny. Szybko się obudził i zaczął bełkotać jakieś głupoty, nie mając pojęcia co się w ogóle dzieje. Wmawialiśmy mu różne rzeczy, a ten jak zahipnotyzowany zaczął wpieprzać trawę i wyrabiać różne dziwne rzeczy. Wszyscy zwijali się ze śmiechu. Sierżant opuścił koszary i udał się na łąkę, a my przez kilka godzin nic nie musieliśmy robić. Później się dowiedzieliśmy, że dzielny sierżant wylądował w zakładzie psychiatrycznym, kierowanym przez niejakiego Jammala vea Ingóle ( tego co przeszukiwał policeman, to znaczy strażnik ). Przydzielono nam innego dowódcę, który już nie był tak barwną postacią jak Kałmanawardze, ale przynajmniej nas nie zadręczał i nauczył jako tako posługiwać się bronią. I tak upłynęły nam wesoło 4 miesiące szkolenia. Nadszedł czas wyruszenia na wojnę. W okresie szkolenia stale narzekałem na swój los, ale z perspektywy wyniszczającej wojny, dobrze wspominałem ten czas, w którym przynajmniej nie musiałem się martwić o swoje życie

W listopadzie zorganizowano zbiórkę, na której generał miał wygłosić swoje przemówienie. Dzień był raczej chłodny i ponury i niewielu z nas chciało się opuszczać już miasto i rzucić się w wir niebezpieczeństwa na niepewne ziemie. Generał wszedł na podwyższenie i ogłosił swoją wieść, która miała odmienić losy tysięcy ludzi:
- Towarzysze broni! Za dwa tygodnia wielka armia Gondoru wyruszy do Ithilien, aby przepędzić raz na zawsze mordorskie i haradzkie ścierwo z tej krainy. Liczę na to że okryjecie się sławą i męstwem godnym naszego królestwa. Pamiętajcie jednak, ta wyprawa to nie będzie majówka! Na każdym kroku będziecie musieli się liczyć z utratą życia. Wróg czai się wszędzie. Musicie być gotowi na wszystko. Spocznij!
- Śmierć orkom! Zniszczyć mordor! Nabić ścierwa na pal! – wszędzie rozległy się gromkie okrzyki. Moja kampania w Ithilien została rozpoczęta...

Kampania w Ithilien

Nasz regiment liczący 3 tysiące żołnierzy pod wodzą Angara Gestathasa, został skierowany do Kair Andros, twierdzy i niegdyś bogatego miasta, w którym zaczynała się kraina Ithilien. Obecnie przypominało bardziej koszary, a część domów stała opuszczona. W grudniu wyruszyliśmy na wschód przeciw mordorskim okupantom. Doniesiono nam wcześniej o manewrach wrogich wojsk niezbyt daleko stąd. Zimy w tym regionie nie były zbyt surowe, mimo że znajdowaliśmy się w górach. Bliskość morza powodowała, że ciągle lał deszcz, co znacznie utrudniało marsz. O tej porze roku ciężko było kryć się w lasach, kiedy z wszystkich drzew spadły już liście. Po drodze likwidowaliśmy wszystkie orkowe patrole, co nas nieco podniosło na duchu. Jak dotąd wszystko układało się nie najgorzej. Po kilku dniach zmęczeni i przemoknięci znaleźliśmy się w okolicach wioski Baile Atha Cliath. W oddali słychać już było dźwięk orkowych bębnów, ryk mumakilów i wycie trolli. Niejednego z nas napawało to przerażeniem, zwłaszcza że nigdy jeszcze na własne oczy czegoś takiego nie widzieliśmy. Większość nas była młodymi wojownikami po krótkim przeszkoleniu bez jakiegokolwiek doświadczenia bojowego. Obok mnie stał jakieś koleś, który wyglądał na bardziej doświadczonego ode mnie.
- Ty słuchaj, ci orkowie to jacyś leszcze nie? Szybko ich rozniesiemy – zapytałem z lękiem w głosie
- Ha ha ha, dobry jesteś. – zaśmiał się. Co prawda wali od nich na kilometr jak z jamy skunksów, wymachują tymi sowimi toporzyskami, ale w sumie masz rację. Pamiętaj, jesteś w opartej na sile krainie. Jest tu tylko jedna zasada, nie obowiązuje tu żadna zasada i biada temu kto wpada pod orków stada. – wydawało się mi się skądś już ten tekst znałem. Nasz dowódca Angar kazał sformować szyk i przygotować się do walki. Byłem dość podenerwowany, bo jeszcze nigdy nie przyszło mi walczyć na wojnie. Mordorskie ścierwa stały już 300 metrów od nas.
- Na mój rozkaz wypuścić strzały! – krzyknął sierżant. Orkowa jazda rzuciła się w naszym kierunku. Padali pierwsi zabici i ranni. Wydawało się, że jednak się do nas przebiją i urządza nam rzeź. - Strzelać gamonie! Bez rozkazu! – W tej chwili podjęto decyzję o wycofaniu łuczników i wypuszczeniu kawalerii.
- Za Gondor! – rozległy się okrzyki. – Zwyciężymy lub zginiemy! – Dla mnie walka była już zakończona. Ręce już mnie bolały od ciągłego wypuszczania strzał. Teraz działała tam nasza jazda, a później miała wkroczyć piechota. My staliśmy w pogotowiu i czekaliśmy na dalszy obrót sprawy. Zdawało się, że uzyskujemy nad wrogiem przewagę. Ogromne trolle padały jeden po drugim, choć przed śmiercią udawało się im zabić wielu naszych żołnierzy. Nagle coś niepokojącego pojawiło się na zachodzie. Wyglądało to na duży oddział wojskowy i raczej nie pochodził on z Gondoru. Dopiero później mogliśmy się przyjrzeć, kiedy ludzkie sylwetki z oddali stawały się coraz wyraźniejsze. To byli haradrimowie, którzy przybyli na pomoc Mordorowi. Prawdopodobnie to byli rezerwowi, którzy w odpowiednim momencie mieli nas wyciąć w pień. Część naszej armii, która pozostała na wzgórzu była już gotowa do odparcia tego ataku. Wszyscy patrzyli na to z coraz większym niepokojem. Wyglądało na to, że mogą nas otoczyć. Z obu stron trwała zażarta walka i padało coraz więcej zabitych i rannych. Wypuszczałem tyle strzał, ile mogłem, ale zaczynałem powoli dochodzić do wniosku, że nie mamy już szans na wygranie tej bitwy. Nasza dzielna piechota, która poszła prosto na rozwścieczone trolle została zmieciona z powierzchni ziemi. W końcu i nasz dowódca Angar zarządził odwrót. Pobici, zmęczeni i głodni wycofywaliśmy się z pola bitwy. Niektórzy uciekając w popłochu zostawili na miejscu broń, tarcze i inne elementy ekwipunku. Jeszcze przez jakiś czas mieliśmy na ogonie niewielkie patrole jeźdźców z Haradu, ale nie były już one w stanie nam zagrozić. W ciszy i smutku przemieszczaliśmy się na południe.

Wieczorem, gdy rozbiliśmy obóz, dowódca zwołał wszystkich na apel. Oczekiwaliśmy mowy, która podniesie nas na duchu i porwie nas do zwycięstwa, mimo coraz trudniejszego położenia. Po rozbiciu namiotów i spożyciu kolacji udaliśmy się na miejsce zbiórki, na której zabrał się już cały nasz regiment.
- Żołnierze! W obliczu zagrożenia ze strony Haradu zostaliśmy zmuszeni do odwrotu! Mimo że ten odwrót może przez niektórych zostać odebrany jako tchórzostwo wiedzcie, że tak naprawdę to odnieśliśmy moralne zwycięstwo nad Mordorem! Udowodniliśmy skurczybykom, że bez nagłej pomocy haradrimów, orkowie zostaliby wybici do nogi. Sytuacja jest mimo wszystko pod kontrolą. Droga odwrotu jest odcięta, ale to daje nam okazję pokazać tym świniom kto tu rządzi! Za 2 dni połączymy się z regimentem Osgiliath i wspólnie przepędzimy okupantów z tej części krainy. Niech żyje Gondor!
- Niech żyje Gondor! Niech żyje Gondor! Jeszcze Ithlien nie zginęło! – rozległ się krzyk z setek gardeł. Niestety wszystko wyglądało gorzej niż nam przedstawiał to generał. Niewiele brakowało, a bitwa skończyłaby się rzezią. W sumie zginęło 1200 ludzi, a 300 zostało rannych. Przepadły też spore zapasy broni i żywności, które ciągnęliśmy ze sobą od marszu z Cair Andros. Sam miałem już dość tej wojny, która jak dotąd przynosiła tylko hańbę, upokorzenie. W takich nastrojach wszyscy powoli kładliśmy się spać i oczekiwaliśmy dalszych wydarzeń.

W następnym dniu dowódca zdecydował, że pozostaniemy w tym samym miejscu i będziemy regenerować siły po ciężkiej walce. Tymczasem dochodziły coraz bardziej niepokojące wieści w frontu. Regiment Osgiliath też poniósł klęskę w walce z orkami i musiał się wycofać. Teraz znajduje się gdzieś w Emyn Arnen i z trudem odpiera ataki orków. Pozostałe radziły sobie jeszcze gorzej i zginęło już wielu ludzi. Jedynie regiment północny, który wkroczył do Ithilien od strony Rhun radził sobie w miarę nieźle. Później sytuacja miała się jeszcze bardziej pogorszyć. W następnych dniach codziennie musieliśmy znosić ataki ze strony wroga. Każda przeprawa przez dolinę wiązała się z utratą życia. Coraz dotkliwszy był także brak żywności, ponieważ znikąd nie mogliśmy zdobyć nowych zapasów. Wkrótce doszło do kolejnego większego starcia z Mordorem pod Nauvo, gdzie ponieśliśmy kolejną dotkliwą klęskę. Każdy teraz z lękiem myślał o tym co stanie się następnego dnia. Nie mogliśmy już oczekiwać żadnej pomocy z zewnątrz. Strasznych dożyliśmy czasów, w których zamiast walczyć o Ithlien, poddawaliśmy się powoli przeciwnościom losu.

Życie w górach

Lahdenvuori było wysoko położoną twierdza, jedną z niewielu w Ithilien, które nie zostały zdobyte przez wroga. Z powodu swojej niedostępności obleganie jej było karkołomnym przedsięwzięciem. Ukrywało się tam ponad 100 osób, głównie zbiegli chłopi z pobliskich wiosek, którzy mieli dość płacenia danin na rzecz okupanta. Wysoko w górach każdy czuł powiew wolności. To kilkudniowej głodówce wspinaczka sprawiała mi i moim towarzyszom szczególny problem, ale w końcu udało nam się dotrzeć do celu. Większość domów była zbudowana z drewna, jedynie kwatera przywódcy i zbrojownia były z kamienia, jedyne budynki które miały piętro. Zostaliśmy nakarmieni i oddano nas pod opiekę miejscowego alchemika, który specjalizował się w lecznictwie. Po kilku dniach wróciliśmy do zdrowia i mogliśmy się widzieć z przywódcą. Spotykaliśmy się raczej z przyjaznym nastawieniem i z gościnnością miejscowych. Po zapoznaniu się z mieszkańcami zamku, udałem się prosto do tego, który tym wszystkim zarządzał. Rozejrzałem się po wnętrzu siedziby. Szczególnie moją uwagę przykuł bogato zdobiony kominek, który sprawiał wrażenie, że wojna na te tereny nigdy nie dotarła.
- Witaj, nazywam się Urho – usłyszałem zza pleców głos. – To ty jesteś Kalev Ylipulli? Przed wojną znałem twojego ojca
- Nie przypominam sobie, aby mój ojciec coś o tobie wspominał.
- Znaliśmy się bardzo dawno temu. Chciałbym z tobą pomówić. Masz duże szczęście że uniknąłeś śmierci z rąk orków. Niestety, wygląda na to że długo się z tej krainy nie wydostaniesz.
- Przecież najpóźniej za miesiąc będą tu wojska Gondoru – odparłem
- Obawiam się ze nie masz racji. Na 6 regimentów gondorskich 5 zostało kompletnie rozbitych. Szósty był zmuszony się wycofać. W całej tej wojnie zginęło bardzo wielu ludzi. Na Gondor nie ma już co liczyć. Teraz jesteśmy zdani tylko na siebie – Ta wiadomość okazała się dla mnie silnym ciosem. Przez chwilę nie wiedziałem co powiedzieć. Długo zbierałem myśli, w końcu wyksztusiłem:
- Ale przecież musimy się jakoś stąd wyrwać! Chyba jest jakiś sposób, by przegonić tych przeklętych zielonoskórych skurwysynów z naszej krainy! – nie mogłem się już opanować
- Wybacz, jesteśmy zdani tylko na siebie. Możemy działać małymi kroczkami i powoli doprowadzić do wyzwolenia Ithilien, ale to będzie bardzo trudne zadanie. Od 18 lat robimy wszystko, aby uprzykrzyć orkom życie: napadamy na ich transporty z bronią i żywnością, niszczymy ich obozy i szybko się wycofujemy, zabijamy bardziej nieostrożne jednostki. Na otwartą walkę nigdy się nie zdobędziemy, bo zostalibyśmy zmiecieni w pierwszym starciu. Myślę, że i ty mógłbyś nam pomóc wraz ze swoimi przyjaciółmi.
- W jaki sposób? – zapytałem. Nie miałem nic do stracenia, więc uznałem że mogę się podjąć każdego zadania, byleby nie tkwić w tym ponurym miejscu.
- Zwykle udaje nam się likwidować okoliczne orkowe patrole, ale obóz niedaleko twierdzy koło wąwozu Dun Laoghaire jest znacznie silniejszy i zagraża naszym zwiadowcom polującym w okolicznych lasach. Możesz wziąć paru chłopaków z zamku i jakoś wyeliminować ten problem. Potrzeba tutaj dużego sprytu i opanowania.
- Zgoda, zajmę się orkami. Potrzebuję paru dni, aby się do tej wyprawy przygotować. – Opuściłem siedzibę Urho i porozmawiałem z przyjaciółmi na ten temat. Byli gotowi iść choćby i zaraz, ale ja musiałem jeszcze naprawić swoją broń, która coraz bardziej się zużywała.

Wyruszyliśmy rano gdzieś na początku marca. Ithilien, które dotąd było ponurym i przygnębiającym miejscem, zaczęło przybierać barwy zieleni, a wszędzie rozkwitły kwiaty, z których ta kraina słynie. Śnieg zalegał jeszcze tylko w wysokich, niedostępnych górach. W dobrych humorach rozglądaliśmy się po okolicy w poszukiwaniu czegoś niezwykłego, co mogłoby nas naprowadzić na trop wroga. Oprócz odgłosu kopulacji wilków nic podejrzanego nie usłyszeliśmy. Przez dłuższy czas przedzieraliśmy się przez gęste krzaczory, gdy do moich uszu dobiegł dziwny dźwięk. Moi towarzysze zaczęli zdradzać pewne oznaki niepokoju.
- To muszą być orkowie – powiedziałem cicho – ustawmy nasz szyk. Otoczymy skurwieli i zaczniemy wypuszczać w ich kierunku serie strzał. Potem, gdy otrząsną się z szoku i rusza za nami w pogoń, w małych grupach wykonamy odwrót. W ten sposób zaprowadzimy w szeregach wroga chaos i łatwiej będzie ich wybijać. Trzeba ich tak nakierować, aby wpadli w pobliską przepaść. – wszystko wytłumaczyłem powoli i ze spokojem. Każdy już napiął cięciwę i wydałem półszeptem rozkaz, aby posłali serię strzał we wroga.
- Shrak got na Varrok. Morra dobëtit nuk duhet të ndihen të qytetarëve! – Orkowie zaczęli panikować, a my raz za razem wystrzeliwaliśmy całe kołczany strzał. W końcu się jako tako opanowali i rzucili się w naszym kierunku z całą siłą i agresją, jaką mogli z siebie wydobyć. Otoczyliśmy ich tak skutecznie, że nie wiedzieli, w kogo należy uderzyć. My oczywiście zaczęliśmy uciekać, tyle ile mieliśmy sił w nogach. Zielonoskórzy w bluźnierczym szale podążali za nami, nie zważając na drzewa, krzaki i inne terenowe przeszkody. Podzieliliśmy się na dwa oddziały, jeden skierował siew stronę bystrego potoku, drugi ukrył się w lesie. Wróg był na tyle głupi, aby wskoczyć za nami do potoku. Teraz ich mieliśmy. Orkowie nie umieli zbyt dobrze pływać, podczas gdy my już dawno temu zdążyliśmy się przedostać na drugą stronę. Od strony lasu nadbiegli moi ludzie i zaczęli ostrzeliwać wroga. Potyczka ta skończyła się naszym zwycięstwem. Zginął tylko jeden nasz człowiek, a trzech zostało rannych. Po splądrowaniu opuszczonego obozu w Dun Laoghaire, wróciliśmy do naszej twierdzy. Przywódca Urho ucieszył się z takiego obrotu sprawy i z tego w jaki sposób udało mi się rozwiązać problem:
- Ithilien będzie ci wdzięczne na wieki za tę wspaniałą przysługę. Strategia nie była jakaś wyszukana, a mimo to udało się tobie proste rozwiązanie przełożyć na sukces. Będzie z ciebie kiedyś wielki dowódca!
- Dzięki za te słowa pochwały. Mam jednak pewną sprawę. Czy jest w zamku ktoś, kto mógłby mnie dobrze nauczyć walki? Ciągle się czuję niepewnie w starciu z wrogiem. W sumie przeszedłem tylko krótkie szkolenie.
- Świetnie się składa, bo osobiście mogę cię nauczać. W niejednej bitwie już walczyłem i dużo widziałem w swoim życiu. Na początek udzielę ci kilka rad, jeśli chcesz przetrwać w Ithilien – kontynuował – Być może sam już do tego doszedłeś, a być może powinienem ci uświadomić. Jeśli chcesz zwyciężyć, zapomnij o otwartej walce. To właśnie była jedna z przyczyn klęski Gondoru. Tutaj trzeba umieć się maskować, szybko się przemieszczać i uderzać na wroga z dużą siłą. W walce z orkami trzeba być bezwzględnym. To są ohydne poczwary pozbawione uczuć. Jeśli ich nie zabijesz, to oni zabiją ciebie. Jeśli chodzi o haradrimów, to postępuj z nimi jak ze zwykłymi ludźmi. Warto brać jeńców, bo być może wielu z nich uda ci się przekabacić na swoją stronę. Dobrego żołnierza powinien cechować upór i wytrwałość. Zapomnij o zasadach jakie ci dotychczas wciskano. Czasami trzeba się wycofać z bitwy i uratować życie swoje i swoich ludzi. Twoim zadaniem jest zadać wrogowi jak największe straty i dbanie o żołnierzy. Lepiej uciec tysiąc razy, niż raz zginąć. Ci, którzy nazywają to tchórzostwem już od dawna wąchają kwiatki od spodu. Pamiętaj też o bliskości natury. My mieszkańcy Ithilien żyjemy z nią w symbiozie. To nasz największy sojusznik, bo jak dotąd nie mogliśmy liczyć na pomoc z Minas Tirith od tego fajtłapy Lenwego, Vaena, oj walić ich wszystkich. – Urho skończył mówić, przez chwilę spoglądałem na niego.
- Na pewno te rady okażą mi się przydatne. Dzięki determinacji i znajomości terenu wypędzimy stąd najeźdźców. Ja mogę treningi rozpocząć choćby od zaraz – Przywódca zamku z nadzieją popatrzył na mnie. Skinął ręką w kierunku drzwi i wstał. Skrzyknąłem Mauno, Ramona i Vaino i wspólnie rozpoczęliśmy żmudne ćwiczenia. Najpierw musiałem nabrać zaprawy fizycznej i kondycji, a następnie uczyłem się nowych ciosów mieczem i pchnięć włócznią.

Kilka następnych miesięcy spędziliśmy w twierdzy Lahdenvuori, trenując walkę mieczem i łucznictwo, oraz wykonując różne drobne zadania. Orków w górach nigdy nie brakowało, więc często dla wprawy ruszaliśmy w teren rozbić parę łbów. Czasami musieliśmy pomóc okolicznym wioskom w odpędzeniu najeźdźcy, co dawało nam również możliwość zdobycia bogatych łupów. . Moje życie w górach spokojnie upływało aż do początku września.

Wojna partyzancka

Nastał piękny sierpniowy dzień. Mieszkałem już w Ithilien kilka miesięcy, ale coraz bardziej tęskniłem za rodzinnym domem, a nawet za wielkim Minas Tirith. Zapewne wszyscy uznali mnie za zmarłego lub przynajmniej za zaginionego. W ostatnich dniach sporo myślałem o swoim życiu i rosłą we mnie chęć walki o niepodległość tej pięknej krainy. Wpadłem nawet na pewien pomysł, który postanowiłem przedstawić przywódcy:
- Witam, mam pewną myśl. Chciałbym wskrzesić Strażników Ithilien. O ile wiem, ta formacja rozpadła się na początku wojny. Wszystko to sobie przemyślałem. Chce walczyć z okupantem i uwolnić kraj od orków i haradrimów.
- Widzę że jesteś pewny swoich i słów. Przez wiele miesięcy służąc w zamku dowiodłeś, że jesteś człowiekiem godnym zaufania. Jestem za tym obyś utworzył oddział Strażników Ithilien i objął nad nim przywództwo. Wojna o niepodległość to nie taka prosta sprawa. Po tym jak orkowie i haradrimowie przejęli władzę, nastąpiło wiele podziałów. Musisz zjednoczyć wszystkie klany i podjąć walkę z okupantem. Jebani, wszyscy myślą że są wybrańcami. Rekrutację powinieneś przeprowadzić najpierw w położonej niedaleko stąd wiosce Taalintehdas, w której przywódcą jest niejaki Konon. Zgromadź potężną armię i zacznij przeprowadzać akcje sabotażowe, które mają osłabić wroga. Przynajmniej na początku staraj się nie walczyć otwarcie. Dobra, pora przejść od słów do czynów. Sam już masz spore doświadczenie, więc nie będę ci przynudzał. – Urho kazał mi i moim ludziom wydać najlepszy pancerz i broń, oraz konie. Mieszkańcy żegnali nas bardzo wylewnie i już zdążyli się z nami zaprzyjaźnić. Poczułem się jak nowo narodzony. Szybko dostaliśmy się do wioski Taalintehdas. Niczym niezwykłym się nie wyróżniała pośród gór Ithilien. Cześć chat stałą zniszczona przez orków i opuszczona wiele lat temu. Musiałem zapytać się jednego z miejscowych chłopów o drogę do ich przywódcy, ale ten długo patrzył na mnie podejrzliwie, po czy nerwowo wskazał kierunek. Tubylcy stali przed swoimi domami i badawczo się nam przyglądali. Wyglądało to jakbyśmy byli orkowymi szpiegami. Konona spotkaliśmy tuż przed swoją siedzibą.
- Witaj panie, przybywam z Lahdenvuori, aby prosić cię o wsparcie w walce przeciw okupantom. Czy chciałbyś nam towarzyszyć w wyzwoleniu Ithilien? – zapytywałem i stałem czekając na odpowiedź
- Słuchajcie, ta wojna nie ma sensu. Nie będzie orków, nie będzie wojny, nie będzie niczego. Gondor niech wyśle tutaj swoich żołnierzy. Od tego oni są, od tego oni są. Żeby nie było bandyctwa, żeby nie było złodziejstwa, żeby nie było niczego. Taki mamy kraj, jaki potrafimy zrobić. – Nie bardzo zrozumiałem z tej przemowy, ale już wtedy słusznie przypuszczałem, że te słowa okażą się prorocze. Spróbowałem go jakoś przekonać:
- Słuchaj Konon, znasz ten bajer? Kto nie z nami ten frajer. Nie ma co liczyć na Gondor. W dupę dostali i już na pewno więcej nie będą próbowali. Musimy teraz liczyć na siebie. Gdy się zjednoczymy, mamy spore szanse przeciw okupantom.
- Chyba masz rację. Orkowie sami się stad nie wyniosą. Najpierw podbili w kilka tygodni całą krainę. Miejscowa ludność albo była masowo wybijana albo uciekała na zachód. Ci co przeżyli, zostali zniewoleni i muszą pracować na rzecz orków lub haradrimów. Ostatnio słyszy się o tym, jakoby Ithilien miało zostać wcielone do Mordoru. Wkrótce można się tu spodziewać zalewu osadników z Mordoru. Najgorsze jest to, że część mieszkańców krainy przeszła na ich stronę i pracuje dla nich. Zakradają się do wiosek lub twierdz i przekazują wrogowi informacje o stanie naszej obrony. Ludzie bardzo obawiają się szpiegów, ale wy wyglądacie na godnych zaufania. Moi ludzie będą ci towarzyszyć w tej wojnie. Niestety, nie dysponujemy zapasami żywności ani ekwipunkiem, ponieważ wszystko zabierają orkowie i ledwie chłopom starcza na przeżycie. Mam nadzieje, że przysłużę się jakoś wspólnej sprawie. – Konon zaprowadził mnie w pobliże namiotu, gdzie ćwiczyło kilku jego wojowników. Raczej nie wyglądali na tęgich zawodników, ale teraz każdy człowiek się liczył i zaoferowałem im przyłączenie się do mnie. Ci przystali na to z chęcią i wkrótce opuściliśmy wioskę i udaliśmy się w kierunku lasu. Przez najbliższe kilka dni jeździliśmy od zamku do zamku, od wioski do wioski poszukując sprzymierzeńców w naszej sprawie. Jedni byli entuzjastycznie nastawieni i nie mogli się doczekać, kiedy skopią orkom tyłki, niektórzy nie mieli przekonania co do sensu powstania, które mieliśmy wzniecić, a zdarzali się i tacy, którzy chcieli wiać jak najprędzej. Dzięki wsparciu miejscowych tkaczy, udało mi się wyposażyć każdego z moich ludzi w wygodny, zielony mundur, który idealnie nadawał się od ukrywania w lesie i miał wyróżniać Strażników Ithilien. Uzbrojenie „pożyczaliśmy” od orków, którego mieli sporo z swoich obozowiskach. Ciągle mieliśmy problemy z wyżywieniem coraz większej rzeszy ludzi. Z każdej napotkanej wioski trafiało się kilku – kilkunastu śmiałków, którzy gotowi byli iść za mną na okupantów. Nie bali się oni śmierci, która mogła być dla nich jedynie przerwaniem nędznej egzystencji. Nie mieli nic do stracenia. Wszyscy, którzy poszli za mną nazwali się Strażnikami Ithilien, ale większość z nich to byli chłopi, zwykli miecznicy czy jeźdźcy. Wszyscy byli jednak świetnie przystosowani do długotrwałej walki w górach – szukanie tropów, ukrywanie się i błyskawiczne akcje nie stanowiły dla nikogo problemu. Działaliśmy głównie w południowej części Północnego Ithilien i w Emyn Arnen, ale chciałem aby powstanie objęło całą krainę.

Nastał początek września. Już od 3 tygodni prowadziliśmy działania wojenne. Ostatnio codziennie słyszałem meldunki zwiadowców, jakoby duży oddział orków z Henneth Annun maszerował w celu stłumienia naszego powstania. Prawdą było, że w bardzo krótkim czasie zdążyliśmy już nieźle zaleźć za skórę wrogowi. Regularnie przejmowaliśmy dostawy broni i żywności do miast i likwidowaliśmy karawany kupieckie z Haradu. Nasza działalność powoli obejmowała południowa część krainy. Tego dnia orkowie znaleźli się w okolicach wioski Gaillimh - bliżej nas niż kiedykolwiek. Doborowe oddziały miały nas wymazać z powierzchni ziemi i przywrócić porządek. Rankiem, jak zwykle o tej porze jadłem śniadanie:
- Panie dowódco! Śmierdziele z Mordoru są kilkaset metrów od obozu! Mają nad nami przewagę liczebną i są dobrze uzbrojeni! Musimy się przygotować! – krzyczał aż mu brakowało tchu
- Spokojnie. Liczy się męstwo i organizacja armii. Nie możemy tylko dać się zaskoczyć na otwartym polu. – szybko wybiegłem z namiotu i wydałem odpowiednie rozkazy. W pośpiechu zwijaliśmy obóz, zanim wróg nas odwiedził. Spojrzałem ze szczytu wzgórza na ogromną armię, która się zbliżała. Każdego taki widok przepełniłby lękiem i mało kto umiałby w takiej sytuacji zachować zimną krew. Rozkazałem ustawić patrole łuczników na wzgórzach, a naprzeciw orkom stała kawaleria, która miała dokonywać szybkie, niszczycielskie wypady na siły wroga. Ogarnęła mnie groza, gdy zobaczyłem we wrogich szeregach także i ludzi – mieszkańców Gondoru. Zdrajcy zdarzali się wszędzie. Nadeszło pierwsze uderzenie. Doszło do wielkiej kotłowaniny, ale nasi walczyli dzielnie. Niestety, udawało im się otoczyć nasze oddziały i ciągle musieliśmy się wycofywać. Wprawdzie jazda zdołała zadać spore straty, ale ogólnie orkowie mieli nad nami coraz większą przewagę. Patrząc na tą coraz cięższą walkę zdecydowałem się na odwrót. Ithilieńska armia szybko się wycofała na północ, tak aby uniknąć pogoni. Klęska pod Gaillimh mnie podłamała psychicznie. Co więcej, niektórzy mi zarzucali, że za szybko podjąłem decyzję. Musiałem spokojnie wyjaśniać moim oficerom, że nasze szyki zostały już złamane i nie mieliśmy szans na wygraną. Wieczorem zmęczony i zdołowany wpatrując się w ognisko, myślałem o błędach jakie popełniłem i o tym jak odmienić losy toczącej się wojny. Na nieszczęście, do Gondoru jeszcze nie dotarły żadne wieści o wybuchu powstania w Ithilien, więc byliśmy zdani tylko na siebie. Jedynie straty okazały się mniejsze niż przypuszczałem, a to głównie dzięki szybkiej decyzji o wycofaniu wojsko. Nie pozostało mi nic innego, jak dalej ukrywać się w górach, zbierać siły i przygotowywać się do nowego starcia.

Nastał pamiętny dzień 23 września. Pogoda była dość ładna – prawie bezchmurne niebo i dość ciepło jak na początek jesieni. Minął już ponad rok od rozpoczęcia mojej służby wojskowej. Stale otrzymywałem meldunki o tym, że orkowie stacjonują w pobliżu Sillasvuo i nie spodziewają się naszego ataku. Potężna armia z Mordoru zauważyła naszą obecność, gdy byliśmy już bardzo blisko ich obozu. Za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do wkroczenia naszych oddziałów i wyszli nam naprzeciw. Moja armia liczyła 600 osób, mordorska 2000. Tym razem nie popełniliśmy tych samych błędów co w Gaillimh. Nasi konni łucznicy powitali ich seriami strzał, które zasypały orków, a następnie szybko wycofaliśmy się do lasu. Część zielonoskórych rzuciła się za nami w pogoń, ale pośród drzew i krzaków nie stanowili już tak dużego zagrożenia. Byli bezradni, gdy Strażnicy Ithilien dokonywali mokrej roboty. Nie wiedzieli, skąd lecą strzały i nie potrafili poruszać się w gęstej puszczy. Tymczasem dzielna kawaleria szturmowała nie ufortyfikowany obóz na otwartym polu. Zdecydowane działania mojej armii sprawiły, że orkowie wpadli w panikę i wkrótce bitwa przerodziła się w rzeź. Nadziewaliśmy uciekającego wroga na nasze miecze i włócznie, dobijaliśmy rannych, a część ginęła tratowana przez nasze konie. Wpadliśmy jak burza do obozu z bojowym okrzykiem na ustach i wybiliśmy pozostałą nieliczną grupkę żołnierzy wroga. Radości nie było końca. Bitwa pod Sillasvuo zakończyła się naszym zdecydowanym zwycięstwem! Czekało nas teraz dużo pracy, ponieważ musieliśmy przygotować zwycięską ucztę, ograbić cały obóz i spalić orkowe truchła, choć ork czy to żywy czy martwy – śmierdzi gorzej niż stado skunksów. Wieczorem każdemu przydzielono spore zapasy jedzenia i wina. Teraz już nie musiałem się obawiać o morale swoich ludzi. Cały wieczór spędziliśmy jedzą, pijąc, śpiewając i ogólnie dobrze się bawiąc. Nic nie mogło mi zepsuć nastroju.

Zwycięstwo w Sillasvuo okazało się bardzo ważne ze względów strategicznych. Armie Mordoru i Haradu przez 18 lat zdawały się być niepokonane i wreszcie po raz pierwszy ich potęga została przełamana. W całym Ithilien zaczęło dochodzić do wystąpień przeciwko okupantom. Moje oddziały zaczęto nazywać „zielona śmiercią” ze względu na ogromne straty, które zadawaliśmy wrogowi. Najważniejszym skutkiem tej bitwy było to, że nie miałem już najmniejszego problemu z rekrutacją nowych żołnierzy. Przyłączali się do nas również ci, którzy kiedyś służyli w gondorskiej armii. Wśród nich spotkałem starych znajomych i przyjaciół. Przez długi czas myślałem że tylko Mauno, Ramon i Vaino ocaleli wraz ze mną z pamiętnej kampanii. Miałem nadzieję, że w końcu przypomni sobie o nas Gondor i przyśle posiłki. Każdy żył tą nadzieje ponad miesiąc, ale oczekiwana pomoc wciąż nie nadchodziła. Orkowie, mimo że osłabieni, nadal pozostawali ciężkim przeciwnikiem, który nie raz zwyciężył dzięki dużej przewadze liczebnej. W Ithilien Południowym odbijaliśmy co raz to nowe miasto i wioskę, a haradrimowie nie potrafili zatrzymać tego zwycięskiego pochodu. 27 listopada nadeszła kolejna wielka bitwa pod Koivisto, niedaleko wzgórz Emyn Arnen, którą do dziś miejscowi z zachwytem wspominają. Po tym zwycięstwie nie potrafili się już zorganizować przeciwko nam. Niestety, powoli kończyły zapasy żywności i nadchodziła zima. Nadszedł czas na regenerację sił i wycofanie się w góry. Rozesłałem swoich żołnierzy do licznych górskich twierdz, gdzie mieli dostać nowy ekwipunek. Obawiałem się jednak, że orkowie w ciągu zimy zdołaliby uzupełnić wszelkie braki w armii i staliby się dużym zagrożeniem. Przez następne trzy miesiące nasze patrole regularnie napadały na wrogie karawany kupieckie i obozy, tak że widmo głodu stawało się u nich coraz bardziej realne. Nie brakowało im tylko ludzkiego mięsa, toteż ludność cywilna cierpiała na tym jeszcze bardziej. Każdy wieśniak bał się o swoje życie, gdyż każdego dnia mógł zostać zjedzony. Organizowaliśmy różne akcje, które miały powstrzymywać orków, ale zdarzało się, że przybywaliśmy za późno. Później tubylcy sami nauczyli się bronić przed barbarzyńską hołotą, która chciała ich schrupać. Doszło już nawet do tego, że zielonoskórzy musieli się zjadać nawzajem, aby nie zdechnąć z głodu. Pod koniec lutego, gdy zrobiło się trochę cieplej, ponownie wysłałem swoich ludzi, w celu wyzwalanie kolejnych miast. Moi ludzie złapali drugi oddech i z dużą wydajnością masakrowali wrogie oddziały. 27 kwietnia stacjonowaliśmy pod miasteczkiem Anjala na samym południu Ithilien, niedaleko rzeki Poros, będącej granicą z Harondorem. Z Haradu przybyła duża armia, która miała przywrócić porządek w krainie. Po obu stronach łąki stacjonowały obie armie. Haradrimowie długo zwlekali z atakiem, więc wpadłem na pomysł, aby kopacze z mojej armii wykopali w nocy sieć wilczych dołów, która skutecznie powstrzymywałaby mumakile i kawalerię. Szczególnie te ogromne słonie siały straszliwe spustoszenie wśród moich żołnierzy, a ich skóra była tak gruba, że zabić mógł je praktycznie tylko strzał w oko. Pracowaliśmy tylko w nocy, aby nie budzić podejrzeń i uniknąć wykrycia podstępu. Po tygodniu wszystko już było gotowe, ale wróg dalej nie atakował. Miałem tylko nadzieję, że nie szykują przeciwko nam żadnej niespodzianki.

Nadeszło w końcu to, na co wszyscy tak czekali. Przy pięknej, bezchmurnej pogodzie wróg stracił cierpliwość i pierwszy rzucił się do ataku. Na pierwszej linii ustawiłem łuczników i piechotę z czterometrowymi pikami, która miała za zadanie dobijać rannych haradrimów, którzy wpadli w doły. Tylko patrzyłem jak pustynni jeźdźcy w tumanach kurzu i z pieśnią na ustach pędzą w nasza stronę. Tym większe było ich zaskoczenie, jak wpadali w doły najeżone palami. Długo dzwonił mi w uszach ich przeraźliwe krzyki, potęgowane przez rozwścieczone mumakile, szaleńczo biegnące w przód i tratujące żołnierzy wroga. Większości z nich udało się przebrnąć przez wilcze doły i musieliśmy wykonać szybki odwrót. Bestie nie miały tyle siły, aby nas ścigać, toteż nasi łucznicy skierowali przeciwko nim serię strzał. Szala zwycięstwa zdecydowanie przechyliła się w nasza stronę. Wysłałem ciężkozbrojną kawalerię, która przerzedziła szeregi armii Haradu na tyle, że reszta panicznie rzuciła się do ucieczki. Jako, że byli oni ludźmi, darowałem sobie urządzanie masakry. Kazałem moim ludziom brać ich do niewoli, aby dostać potem za nich okup. W moje ręce dostał się między innymi sławny dowódca haradzki i nieustraszony wojownik – Skanderbeg. Wieczorem tradycyjnie przygotowaliśmy ucztę na cześć zwycięstwa i jak zwykle zabawie, piciu i radości nie było końca. Czułem, że jeśli wszystko będzie się układało pomyślnie, wojna dobiegnie końca. Wieczorem postanowiłem odwiedzić pojmanego dowódcę. Rozkazałem trzymać go pod strażą w namiocie wraz z innymi jeńcami. Strażnik przyprowadził wysokiego haradrima przed moje oblicze.
- Witaj, jak wiesz, mógłbym cię kazać zabić wraz z twoimi towarzyszami. Mogę tez zażądać okupu za twoją wolność, ale wolę dać ci szansę. – Skanderbeg popatrzył na mnie spode łba. Zdawało mi się, że jemu jest już wszystko obojętne. Przez chwilę myślał nad czymś, po czym zapytał:
- Jaką to chcesz mi dać szansę? Widzę, że mimo młodego wieku jesteś bardzo dobrym dowódcą. Dawno już nie przegrałem takiej bitwy.
- Jeśli przejdziesz wraz ze swoimi ludźmi na moją stronę, daruję ci okup, a po zakończeniu wojny będziecie mogli osiąść na południu kraju. Wiedz, że tą wojnę praktycznie już wygraliśmy
- Jesteś bardzo pewny siebie. Prawdę mówiąc, gdy masz mnie w szachu, Harad nie jest już dla ciebie zagrożeniem. Zgadzam się na ten układ. Między Gondorem, a moim krajem panowały raczej dobre relacje. – na jego twarzy pojawił się uśmiech
- Dokonałeś mądrej decyzji. Z pewnością nie będziesz jej żałować. – powiedziałem i kazałem strażnikom rozkuć wszystkich jeńców. Moja armia została wzmocniona o silne i wytrzymałe oddziały z Haradu. Wojna powoli dobiegała końca. Przede mną zostało jeszcze jedno ważne zadanie: wyzwolenie Henneth Annun i dawnej stolicy kraju – Minas Ithil ( na początku okupacji nazwę zmieniono na Minas Morgul ). Następnego dnia – skacowani, ale w dobrych humorach udaliśmy się na północ. Cześć armii zostawiłem na południu w celu obrony granic. Należało jeszcze rozesłać do graniczących z Ithilien miast: Pelargiru i Osgiliath z prośbą o posiłki. Czekała na nas jeszcze decydująca bitwa na północy.

Wyzwolenie Henneth Annun

Podróż na północ do Henneth Annun trwała 10 dni. Po drodze nie wydarzyło się nic szczególnego: kilka razy napotkaliśmy jedynie orkowe patrole i oddziały, które regularnie wycinaliśmy w pień. Tereny przez które przemierzaliśmy zostały już wyzwolone, a miejscowa ludność była niezwykle wdzięczna za zniszczenie okupanta. W końcu dotarliśmy do największego miasta w kraju, dawnej siedziby Strażników Ithlien, których stałem się przywódcą. Ogromnie zależało mi na zajęciu tego miasta, trochę mniej na Minas Morgul, które było bardzo dobrze ufortyfikowane i podobno strzegły je demony. Próba oblegania tego miejsca to stanięcie oko w oko z całą potęgą Mordoru, z którą jak na razie nie mogłem się równać. Pozostało walczyć nam o Henneth Annun. Wieczorem, po zakończeniu podróży, ze szczytu wzgórza mogłem podziwiać panoramę tego pięknego miasta, Zakazanego Jeziora i wodospadu, o którym mówi się najdalszych zakątkach Śródziemia. Z daleka już dostrzegłem częściowo zniszczone mury miejskie, oraz spalone farmy w okolicy. Przed wojną mimo rozwijało się całkiem prężnie, mimo że nie pełniło funkcji stolicy. Okupacja spowodowała wiele zniszczeń, oraz obniżenie poziomu życia jego mieszkańców, ale jedno się nie zmieniło: nadal szczyciło się najlepszym położeniem w Gondorze. Tutaj krzyżowały się szlaki handlowe z Haradu do Lothlorien, oraz z Cair Andros do Rhun. Miasto otaczały zielone wzgórza i soczyste łąki, na których teraz powiewały orkowe sztandary – znak że w tych miejscach zielonoskórzy rozbili obóz. Pierwszą decyzją jaką podjąłem była eliminacja wszystkich orków w okolicy, oraz rozpoczęcie oblężenia. Niestety, brakowało nam machin oblężniczych i inżynierów, którzy dobrze się znali na sztuce zdobywania twierdz. Próbowałem przedrzeć żołnierzy przez niewielkie wyłomy w murach, ale wróg skutecznie nam to uniemożliwiał. Co więcej, urządzali skuteczne wypady na nasze oddziały, a następnie szybko się wycofywali. Z braku środków jedyne co nam pozostało to wziąć ich głodem i cierpliwie czekać aż sami się poddadzą.

Minęły już dwa tygodnie oblężenia. Orkowie nie wyglądali na zagłodzonych, a my strasznie się nudziliśmy. W całej okolicy w tym czasie zdążyliśmy już wymordować wszystkich zielonoskórych. Jedyne co mieliśmy do roboty to piec kiełbaski na ognisku pod murami. Nagle stało się coś, co zmieniło losy tej wojny. Któregoś razu strażnik przyprowadził jeńca – jednego z mieszkańców Henneth Annun. Był to średniego wzrostu mężczyzna w wieku ok. 30 lat o ciemnych włosach. Miał na sobie zabrudzone ubranie, ale widać że kiedyś było w znacznie lepszym stanie. Ogólnie wyglądał na krańcowo wyczerpanego i zmęczonego. Kazałem mu dać coś do jedzenia, po czym zagadałem do niego:
- Jaka sytuacja panuje teraz w Henneth Annun? Co planują orkowie? – przeżuł kęs pieczeni i odparł:
- Człowieku! Mam na imię Hengist i mieszkam w tym mieście od urodzenia. Przez cała okupację nie było lekko, ale teraz życie w mieście jest niemożliwe! Gdy zaczęło się oblężenie, orkowie zarekwirowali nam wszystkie zapasy żywności i złoto. Ludzie cierpią głód i niedostatek. Co więcej, te jebane mordorskie szmaty ostatnio zaczęli się odżywiać ludzkim mięsem, porywają też nasze kobiety i się z nimi zabawiają! Ten ich przywódca Zakosh porwał moją żonę! Och, ile bym dał, aby wypruć mu flaki – spojrzał na mnie swoim nienawistnym spojrzeniem, a jednocześnie wyglądał jakby błagał o pomoc
- To przerażające. Nie wiedziałem, że dzieją się tam aż tak straszne rzeczy! A jaki w ogóle udało ci się stamtąd uciec?
- Nie było łatwo, ale udało mi się przedrzeć przez mały wyłom w murze. Nie myślałem już wtedy o niczym. Obojętne mi było czy zginę w lesie pożarty przez wilki czy weźmiecie mnie za szpiega. W miejscu, w którym teraz stoicie stała kiedyś gospoda i kilka chat. W całej okolicy znajdowały się tu i ówdzie farmy. Gdy przyszli orkowie, wszystko zostało spalone. 9 tysięcy moich rodaków czeka aż wyzwolisz to miasto
- Większa część Ithilien jest już wolna. Wkrótce wszystkich zielonoskórych przerobimy na paszę dla świń. Czy istnieje jakiś słaby punkt u wroga, który pozwoli nam na zdobycie Henneth Annun?
- Tak, mam nawet pewien pomysł. Potrzebuję 10000 sztuk złota na łapówkę dla orkowego magazyniera. Ten wpuści mnie od magazynu. Ja schowam się w jednej ze skrzyń, w której niby miał się znajdować ekwipunek. Dziś wieczorem skrzynię tą ze mną w środku przeniosą do wartowni nad bramą miejską. Wcześniej jeszcze będę musiał porozumieć się z przyjaciółmi. Oni mają podburzyć mieszkańców miasta do wzniecenia powstania. Brama nie będzie wtedy strzeżona, więc ją dla was otworzę. Nasi buntownicy szybko zajmą strategiczne punkty i otworzą pozostałe bramy, zanim orkowie się pozbierają. Wtedy wy wkroczycie i dokonacie prawdziwej masakry, jakiej jeszcze nikt nie widział i więcej nie zobaczy – wszystko brzmiało to mądrze i przemyślanie.
- Świetnie brzmi twój plan. Należy go jak najszybciej wcielić w życie. Spróbuj jakoś z powrotem przedostać się do miasta. Masz te 10 tysięcy sztuk złota. Mam nadzieję, że nie będziesz mnie chciał oszukać. Obsypię cię złotem, jeśli wszystko się powiedzie. Ruszaj Hengiście i niech Iluvatar ma cię w swojej opiece. – Jeniec wstał i ruszył w kierunku miasta. W miarę jak się oddalał czułem coraz większe podekscytowanie. Zniknął później w jakimś wyłomie w murach, a ja wróciłem do swojego namiotu i zjadłszy coś, poszedłem spać.

Następnego dnia na głównym placu w Henneth Annun zaczęła zbierać się grupka ludzi, która narastała z godziny na godzinę. Pikietując żądali opuszczenia miasta przez orków. W południe zgromadziła się już ogromna rzesza ludzi, którzy zaczęli demolować pomnik mordorskich żołnierzy i krzyczała coraz głośniej. Ogólnie demonstracja przebiegała pokojowo. Okupanci w końcu zdecydowali się na wysłanie oddziałów porządkowych. Jeden z zielonoskórych: wyższy i lepiej uzbrojony, wydawał komendy swoim ludziom i czekał na odpowiedni moment. Energicznym krokiem wszedł na podwyższenie i przemówił:
- Do wszystkich mieszkańców tego miasta, zaprzestańcie buntu albo krwawo się z wami rozprawimy, wasze domy zostaną spalone, a waszej rodziny skończą w naszej spiżarni. Powtarzam, rozejść się! – grzmiał niskim głosem.
- Sam się rozejdź! – krzyczeli – W kroku! – uśmiech pojawił się na twarzy zmęczonych ludzi. – Wypierdalać z Ithilien! Nienawiść do orków, tak zostałem wychowany, ten kto z nimi trzyma, na zawsze jest przegrany! Na zawsze wolność ludziom i złodziejom, śmierć orkom i frajerom! – tłum skandował coraz głośniej, przekrzykując dowódcę sił porządkowych – Wszystkie harde bandy zjednoczone w siłę antymordorskiej propagandy!
- Sami tego chcecie ithilieńskie śmiecie! Zabijemy was jak większość waszych pobratymców. – orkowe oddziały wyjęły pałki najeżone kolcami i uderzając nimi o swoje tarcze ruszyli w kierunku demonstrantów. Nagle stała się nieoczekiwana rzecz. Protestujący mieszkańcy wyjęli wszelką broń, jaką mieli ze sobą: miecze, dzidy, rzeźnickie tasaki, a nawet stare ławy wyciągnięte z karczmy. U orków wywołało to chwilowe zakłopotanie, a pikietujący wykorzystując ten moment rzucili się z liczne zastępy Mordorczyków. Wywiązała się straszliwa walka, ale wydawało się że mieszkańcy Henneth Annun zyskują przewagę. Orkowie nie przeczuwając, że miejscowi będą tak dobrze uzbrojeni musieli się wycofać do górnej części miasta. Wkrótce cywilom udało się zająć mury miasta. W tym czasie po zewnętrznej stronie wraz z moimi ludźmi czekałem na otwarcie bram. Nagle stało się: główne wrota podniosły się w górę. Poczułem ogromny dreszczyk emocji. Rozkazałem wszystkim przygotować się do szturmu i odczekać chwilę, aż całe miasto będzie stało dla nas otworem. W miarę zbliżania się ku bramie coraz bardziej było słychać odgłosy walki. Z ogromną siłą uderzyliśmy na wroga. Wyszkolone oddziały Strażników Ithilien dzielnie walczyły o każdą ulicę. Jako że zaatakowaliśmy z kilku stron, szybko zajmowaliśmy kolejne dzielnice. Nic już nie mogło nas powstrzymać i po wkroczeniu do górnej, bogatej części Henneth Annun bitwa stopniowo przeradzała się w rzeź. Prawdę mówiąc Górne Miasto po wielu latach okupacji nie wyglądało na miejsce zamieszkania kupców i wpływowych ludzi. Zagnieździło się tam wielu orków, wyrzucając prawowitych właścicieli bezpośrednio na ulicę. Teraz mieszkały tam rodziny orkowych przywódców i właścicieli ziemskich. Zawsze wyznawałem zasadę, że wobec orków nie można mieć litości. Wszystkich zielonoskórych siłą wyciągaliśmy na ulicę i tam ich zabijaliśmy na miejscu. Po południu uderzyliśmy na garnizon i na Siedzibę Przywódców – zamek w których kiedyś mieszkali namiestnicy Ithilien i stamtąd też zarządzali krainą. Pełen nienawiści lud wyciągał żywych lub martwych orków z domów, układał z nich stosy i je podpalał. Masowo ich wieszano i krojono. Doszły mnie również słuchy że część Mordorczyków usiłuje zbiec w pobliskie góry, toteż ruszyłem w tamtym kierunku wraz oddziałem kawalerii. Dowodzenie nad szturmowaniem miasta przekazałem moim przyjaciołom, podczas gdy ja udałem się w siną dal. Ponad stu parszywców ukryło się nad pobliską przepaścią, przerażonych, głodnych i obrzydliwie śmierdzących. Szybko udało nam się ich otoczyć i nie stawiali żadnego oporu.
- Co z nimi zrobimy panie dowódco? – zapytał jeden z oficerów
- Mam mały pomysł. Wymyśliłem taką zabawę, którą nazwałem tetris. – uśmiechnąłem się okrutnie – Mieszkańcy Henneth Annun będą mogli zobaczyć jak wydaję na mordorskich śmierdzieli sprawiedliwy wyrok. Temu parszywcowi każ stanąć na jednej nodze i wysunąć rękę do przodu – wskazałem na orka stojącego najbliżej.
- Najpierw ich obezwładnimy tak by nie stawiali oporu. – dodał oficer i rozpoczął eksterminację. Co chwilę jakiś ork spadał w głęboką przepaść ułożony w nietypowej pozycji i wszystko było widać z murów miejskich. Dałem wszystkim do zrozumienia jak kończą barbarzyńscy okupanci. Mieliśmy świetną zabawę, ale zdecydowanie za krótką. Postanowiliśmy wrócić i dokończyć odbijanie miasta.

Wróciłem, gdy słońce zaczęło już zachodzić. Od razu powitały mnie tłumy mieszkańców, które wiwatowały na mój widok. Spojrzałem w lewo, gdzie znajdował się ogromny stos orkowych ciał, które po chwili podpalono. Dobito ostatnich rannych, a radości ze zwycięstwa nie było końca. Nie mogłem w to uwierzyć, że moja kampania praktycznie się skończyła. Po półtora roku z dala od domu udało mi się wyzwolić Ithilien. Przyszłość tych ziem stałą pod znakiem zapytania, ale tego dnia każdy wolał świętować i radować się. Minąłem wszystkie budowle i wkroczyłem do Siedziby Przywódców. Był to sporych rozmiarów zamek, położony bezpośrednio nad jeziorem pośród zieleni, z wysoką główną wieżą. Dziedziniec został już jako tako uprzątnięty, a zakładnicy, których orkowie trzymali w lochach dawno uwolnieni. Żywność, która mieściła się dotąd w spiżarniach rozdano pomiędzy obywateli. Ciągle rozmyślałem o tym, aby po powrocie do Minas Tirith uzyskać pozwolenie na objęcie urzędu namiestnika tej krainy lub nawet doprowadzić do tego, aby Ithilien stało się niepodległym państwem. Wieczorem ze szczytu wieży postanowiłem popatrzeć na panoramę całego miasta. W oddali widać było świętujących na placu ludzi i łuny światła po płonących stosach. Jedno stało się pewne. Henneth Annun po 19 latach było wolne!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kalev_Ylipulli dnia Pon 13:09, 06 Sie 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kalev_Ylipulli
Namiestnik Ithilien



Dołączył: 19 Sie 2006
Posty: 3298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Vanajanpaa, prowincja Anfalas, Gondor

PostWysłany: Pon 6:41, 06 Sie 2007    Temat postu:

Zrzucenie nowej skóry

Czas wojny w Ithlien dobiegł końca i nadszedł czas, aby uporządkować sprawy w krainie. Ogólnie skala zniszczeń nie okazała się tak ogromna, jak się z początku wydawało i uznałem że wszystko można odbudować nawet w kilka lat. Postanowiłem zostać tu, w Henneth Annun i postarać się o przejęcie kontroli nad całym krajem. Miałem ogromne poparcie wśród mieszkańców, więc władca Gondoru nie powinien mi odmówić praw do tych ziem, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę moje zasługi wojenne. Minęło kilka dni i większość budynków została odgruzowana, a mniejsze uszkodzenia jako tako naprawione. Do miasta zaczęli ściągać liczne tłumy z różnych części Gondoru, którzy kiedyś uciekli stamtąd przed wojną i okupacją. Południową cześć kraju nadal oczyszczano z haradzkiej armii, na północy do zdobycia zostało już tylko Minas Morgul. Większość orków opuściła zdobyte twierdze i uciekła w góry. Ci którzy nie zginęli z ręki mieszkańców Ithilien, umarli z głodu. Kilkakrotnie podejmowano próbę zdobycia dawnej stolicy krainy, ale niestety była zbyt dobrze chroniona przez armię upiorów, które nie potrafiły otwarcie nas zaatakować, ale nigdy nie dopuściły do murów twierdzy. Po dwóch tygodniach zdecydowałem się podpisać w miejscowości Antrea traktat pokojowy z Haradem. Po 19 latach mieli opuścić wszystkie zajęte ziemie i wypłacić sporą daninę. Udało mi się podpisać z nimi także pakt o nieagresji i nawiązać współpracę handlową z licznymi państwami na pustyni.

Minęły trzy tygodnie od zdobycia Henneth Annun, a wojna ostatecznie dobiegła końca i zakończyła się całkowitym zwycięstwem Strażników Ithilien, miejscowych chłopów i niewielkich gondorskich oddziałów pomocniczych z Osgiliath i Pelargiru. Czas było się zająć odbudową zniszczeń, które nie okazały się tak strasznie duże jak dotychczas uważano, ale wiele wiosek pozostawała spalona, pola leżały odłogiem, a liczni uchodźcy powracali z Minas Tirith i różnych ziem Gondoru do nowej niepodległej ojczyzny. Wśród nich byli praktycznie sami ludzie, a liczni niegdyś elfowie nie zdążyli w porę uciec przed najeźdźcą i zostali wymordowani lub odesłani do obozów koncentracyjnych w Mordorze 20 lat wcześniej. Kraina oficjalnie podlegała władcy, który miał siedzibę w białym mieście, ale od dawna chciałem odłączyć Ithilien od królestwa. Ktokolwiek tam teraz siedział na stołku, na pewno nie byłby zachwycony oderwaniem się górzystej krainy. Postanowiłem załatwić sobie jakoś dokument, który nadawałby mi dożywotni urząd namiestnika. Do tego jednak potrzebowałem dużej ilości złota, aby dać w łapę komu trzeba. Na pewno nie musiałem się obawiać o stabilność swoich rządów w Henneth Annun, bo cieszyłem się ogromną popularnością. Nie tylko udało mi się wyzwolić kraj spod panowania orków i haradrimów, ale również dzięki mnie gospodarka zaczęła się podnosić z zapaści w bardzo szybkim tempie. W nowej stolicy usunięto już wszystkie ślady zniszczeń. Nakazałem budowę nowych dzielnic i budowli. Na południowych ziemiach rozwinęła się produkcja tanich win ( i nie tylko ) oraz perfum.

Nastał wrzesień, dwa miesiące od zdobycia Henneth Annun. Miałem 21 lat i na dobre zdążyłem się zadomowić w zamku, który stanowił siedzibę władzy. Najważniejsze urzędy obstawiłem przyjaciółmi, którzy wraz ze mną walczyli w czasie wojny. Strażnicy Ithilien na dobre przejęli władzę w krainie, którym pomagała miejscowa ludność: od rzeki Poros do północnych stepów, od Anduiny po Ephel Duath. Gdy sytuacja była już stabilna i nie groziła nam już niespodzianka ze strony mocno osłabionego Mordoru, rozpocząłem przygotowania do powrotu do Minas Tirith. Tam miałem otrzymać od władcy nadanie nowo zdobytej ziemi. Dla miejscowych byłem narodowym bohaterem i wielkim dowódcą, ale dla rządu w białym mieście mogłem być tylko dezerterem i zdegenerowanym wojownikiem. Któregoś pięknego dnia rankiem wszystkie wozy były już gotowe. Wraz ze mną wyruszyło kilku wiernych żołnierzy i ruszyliśmy do stolicy Gondoru. Po męczących dwóch dniach ujrzałem mury miasta. Widok ten, zapomniany przez 2 lata sprawił na mnie duże wrażenie. Wszystko wydawało się nowe i świeże. Gdy przekroczyłem bramy, ludzie ze zdziwieniem patrzyli się na mnie, niektórzy wytykali mnie palcami, inni przebąkiwali coś o wojnie i o bohaterze narodowym. Wzdłuż głównych ulic ustawiały się całkiem pokaźne tłumy ludzi, zupełnie jakby przechodził jakiś królewski orszak. Zdarzali się i tacy, którzy wiwatowali na nasz widok, głównie potomkowie uchodźców, którzy uciekli z Ithilien na początku wojny. Niektóre twarze i miejsca wydawały mi się znajomy, inne zupełnie opcje, jakby przybyłe z dalekich krain. Dość długo zajęło nam się przemieszczenie do domu mojego wuja Illmarinena. W końcu jednak rozpoznałem jego dom i szybko pobiegłem w jego kierunku, pozbywając się przy tym tłumu. Trudno opisać jego zdziwienie, gdy mnie zobaczył. Od dawna był przekonany że zginąłem w początkowej kampanii. Co prawda słyszał coś o jakimś człowieku, który uwolnił Ithilien od okupacji, ale w życiu nie przypuszczał, że to byłem ja. Zaproponował mi pomoc związaną ze sprawami jakie na mnie czekają w Minas Tirith. Miał się za mną wstawić na dworze królewskich przy nadawaniu mi tytułu namiestnika. Długo mi przy tym opowiadał, co się działo w międzyczasie, kiedy ja walczyłem z orkami.

Minęło już trochę czasu, odkąd wróciłem do białego miasta i zacząłem się już przyzwyczajać do nowej sytuacji. Któregoś pięknego dnia postanowiłem odwiedzić pałac królewski i zobaczyć się z Vaenem. Już z daleka mógł olśnić swoją wielkością, a z bliska sprawiał jeszcze większe wrażenie. Strażnik szybko rozpoznał we mnie bohatera wojennego i bez słowa wpuścił mnie do środka. Zgodził się zaprowadzić mnie bezpośrednio do sali tronowej. Powoli przechodziliśmy przez rozległe wnętrza, wielkie komnaty i podziwiałem bogaty wystrój wnętrz, aż znalazłem się przed obliczem władcy Gondoru. Powolnym krokiem zbliżyłem się i ukląkłem na jedno kolano.
- Witaj Kalevie. Dużo o tobie słyszałem. Udało ci się całkowicie pokonać siły Mordoru, którzy przez 20 lat okupowali Ithilien, a później przejąłeś władze nad tą krainą. Wszyscy mieszkańcy Gondoru są twoimi dłużnikami. Dokonałeś naprawdę niezwykłej rzeczy.
- Dziękuję ci panie. Spełniłem tylko swoją powinność. Nie dokonałbym tego bez pomocy moich przyjaciół. – odparłem. Vaen spojrzał na mnie i gestem ręki pokazał mi, abym wstał.
- Napijmy się wina – powiedział – Zaraz omówimy parę innych spraw – Poszedłem do sąsiedniej komnaty, gdzie znajdował się stół z licznymi potrawami i napojami. Gdy już usiedliśmy, odezwał się do mnie:
- Muszę cię jakoś wynagrodzić za te zasługi. Słyszałem że chciałbyś zostać namiestnikiem na odzyskanych ziemiach. Nie widzę na tym stanowisku nikogo innego. Dzięki tobie Ithilien w ciągu kilku lat ze ściany wschodniej może stać się najbogatszym regionem w kraju. Nie mogę cię zrównywać z innymi gubernatorami prowincji. Ty sam wszystko wywalczyłeś. Twój tytuł powinien więc być dziedziczny, bo ta sama krew zawsze będzie dbała o tą krainę.
- Dziękuje ci za twą hojność. Przysięgam dobrze wykonywać swoje obowiązki i nie zawieść twoich oczekiwań.
- Proszę bardzo. Odtąd będziesz tylko mnie podlegał. Zorganizuj tam jakiś system władzy i dbaj o nadane ziemie. Oficjalnie tytuł ten otrzymasz dopiero za 3 miesiące. Wkrótce do Henneth Annun wyruszy Aratmir, który zbada całą sytuację i prześle mi raport. Dopełni również wszelkich formalności przed nadaniem tytułu. – Vaen skończył mówić i pociągnął długi łyk wina. Cały czas traktował mnie po przyjacielsku. Nadszedł czas opuszczenia pałacu i po długim pożegnaniu udałem się do wuja Illmarinena. Przyszłość rysowała się przede mną w jasnych barwach.

Siedziałem w stolicy już jakiś czas. Definitywnie skończyłem swoją krótkotrwałą i wątpliwą karierę w armii. Kontrakt obejmował tylko dwa lata i jeszcze w czasie wojny nikomu już nie podlegałem. Teraz mogłem zająć się czymś pożyteczniejszym i bardziej dochodowym, a przyjemność dostawania mieczem po czerepie zostawiłem innym, bardziej ambitnym o godniejszym tego. Illmarinen zachęcał mnie cały czas do założenia jakiegoś interesu, aby z dochodów uzyskać środki na odbudowę Ithilien. W tym celu miałem się udać w podróż poza granicę Gondoru, najpierw na północ do elfickich miast i krain położonych daleko stąd. W listopadzie spakowałem najważniejsze rzeczy z grupą kilku znajomych wyruszyliśmy w szlak. Następnego dnia przekroczyliśmy granicę z Rohanem. Na ziemiach tych często spotykano bandytów napadających na karawany podróżne. Oprócz mnie jeszcze trzech moich towarzyszy umiało walczyć mieczem. Nie stanowiło to wielkiej siły, zważywszy że bandy rozbójników liczyły nawet kilkadziesiąt osób. Mieliśmy akurat trochę szczęścia, bo na nikogo nie natrafiliśmy po drodze. Po opuszczeniu ojczyzny zmienił się również krajobraz. Wcześniej mijaliśmy głównie pola uprawne i lasy, teraz widywaliśmy głównie stepy i rozległe łąki na których pasły się konie. Rzadko też spotykaliśmy wsie i jakiekolwiek siedziby ludzkie. Kraj sprawiał wrażenie rozległego i słabo zaludnionego. Po kilku dniach drogi ponownie zauważyliśmy zmianę. Teraz coraz częściej przebijaliśmy się przez las, droga biegła wśród łagodnych wzgórz. Był to znak, że jesteśmy w Lorien – państwie zamieszkanym przez elfy. Ich stolica Lothlorien znajdowała się już bardzo blisko. Wieczorem przekroczyliśmy mury miasta, a w oczy rzuciły się nam liczne talany. Od kilkunastu lat znajdował się tu główny ośrodek pszczelarstwa w całym Śródziemiu. Ludzie z dalekich krain przybywali tu i zakładali pasieki, czerpiąc z nich niemałe dochody. Tak samo postąpić mieliśmy my. Z pieniędzy zabranych z Minas wykupiliśmy ogromne pola, na których postawiliśmy ule. Opłacalność interesu okazała się tak wielka, że już po kilku dniach zaczął przynosić zyski. Po załatwieniu wszelkich formalności, pokonując Góry Mgliste udaliśmy się do Rivendell i Grishtot – wielkiego zagłębia miedziowego, gdzie bogate złoża metali spokojnie zaspokajają potrzeby wielu państw. Dzięki pomocy krasnoludów kontrolujących przemysł wydobywczy, w moich rękach znalazła się jedna z największych kopalni. W Rivendell wiele się nauczyłem o hodowli zwierząt, co miałem później przeszczepić na Ithilien. W żadnym miejscu nie zabawialiśmy długo. Ruszyliśmy jeszcze bardziej na północ do miasta Nod, gdzie panował surowy zimny klimat. Po drodze zahaczyliśmy o Esgaroth położonym na skraju Mrocznej Puszczy, gdzie sporo się dowiedziałem o prowadzeniu interesów. Teraz kiedy obchodziłem swoje 22 urodziny, w mieście panowała zima. Bardzo się różniła ona od tego, co widywałem w Minas Tirith czy nawet w Henneth Annun. Tutaj już od listopada zalęgała gruba warstwa śniegu, która leżała 4 miesiące. Nawet w wysokich partiach ithilieńskich gór bywało cieplej. Od urodzenia byłem przyzwyczajony do ciepłego i łagodnego klimatu i rzadko widziałem śnieg w swoim życiu. Teraz wszystko sprawiało to na mnie upiorne wrażenie i czułem się przybity. Postanowiliśmy skorzystać z usługi miejscowego przewodnika, który dobrze znał kraje położone w północnej części Śródziemia. Szczególnie cenna okazała się jego pomoc, gdy na trakcie zaatakował nas niedźwiedź. Nigdy z taką bestią nie walczyłem i w przerażeniu miałem już zamiar uciekać daleko w las. Na szczęście udało nam się opanować sytuację i po zabiciu napastnika, ściągnęliśmy z niego futro, które później sprzedaliśmy. Pod koniec stycznia znaleźliśmy się w Nod, potężnym podziemnym mieście na dalekiej północy. Najbardziej uderzała ogromna ilość drowów tu żyjąca. Bardzo się cieszyłem, że nie musiałem tu mieszkać, w nieznośnym klimacie i głęboko pod ziemią jak trup. Byliśmy już kilkanaście kilometrów od Forodwaith, ziemi porośniętej tundrą, zamieszkanej jedynie przez koczownicze plemiona Lossothów. Nie było jednak powodu, aby tam iść, ale byliśmy w Kurald Emurlahn, który leżał na północnym skraju Gór Żelaznych. Nadszedł wreszcie czas powrotu do Gondoru. W czasie całej podróży zdobyłem wielkie doświadczenie, które będę mógł wykorzystać w Ithilien jako namiestnik. Niewiele ciekawego można powiedzieć o podróży do Minas, oprócz tego że na początku marca opuściliśmy Rohan i znajdowaliśmy się już prawie w domu. Już wkrótce Vaen miał mi nadać tytuł namiestnika po dopełnieniu wszelkich formalności przez Aratmira. Czułem się dumny z tego powodu i wydawało się że nic nie zepsuje mojego dobrego nastroju.

Pierwsze co zrobiłem po przekroczeniu bramy miasta, to kupiłem najświeższy numer „Gońca Gondoru”, gazety o największym nakładzie w całym królestwie. Z niepokojem przyjrzałem się głównemu nagłówkowi, jakbym znał tą brzydką mordę przedstawioną pod nim. Jeszcze przez chwilę patrzyłem z niedowierzaniem i krzyknąłem tylko:
- Ja pierdolę! Czego Lenwe usadowił swoje dupsko na tronie?! Co z Vaenem? – otworzyłem gazetę i w skupieniu zacząłem czytać, przy czym trzęsły mi się ręce z wrażenia i nie mogłem się opanować – Gondor ma nowego króla – odparłem załamany. A co z moim tytułem namiestnika?! – Później pytałem się wuja Illmarinena, co takiego się wydarzyło, że Vaen musiał odejść. Okazało się, że nie mógł już podołać obowiązkom władcy i pod naciskiem rady królewskiej złożył rezygnację, po czym udał się do Lorien, by wieść spokojne życie elfa. Wkrótce potem odszedł Aratmir, który objął funkcję gubernatora Ras Morthil, miasta na zachodnim krańcu Gondoru, które leżało dalej niż moje rodzinna ziemia – Anfalas. Teraz wszystko straciło sens, gdyż Lenwe nigdy nie był przychylny mojej rodzinie, a słynął on ze swoich nieco despotycznych zapędów. Od biedy postanowiłem spróbować wynegocjować tytuł namiestnika Ithilien. W końcu pamięć o mojej zwycięskiej wojnie z Mordorem nadal była świeża. Późnym popołudniem udałem się do Zamku Królewskiego w siódmym kręgu. Najpierw musiałem dogadać się ze strażnikiem, który burknął coś nieprzyjaźnie, po czym mnie zatrzymał.
- Musimy cię przeszukać. Nasz władca nie może sobie pozwolić na wpuszczanie byle kogo, gdyż wszędzie może się czaić zamachowiec, a ty mi wyglądasz na podejrzanego typa. – mówił sprawdzając moje kieszenie. Wyciągał po kolei różne rzeczy jak pakiecik konopii, sztuczne gówno, badawczo wszystko obwąchując, a nawet biorą do ust, po czym rzucał na ziemię, jakby zawiedziony był zawiedziony że nie miałem bomby. Minęło już tak kilkanaście minut, gdy zniecierpliwiony całą kontrolą zapytałem czy mogę wejść, ale ten mi kazał wypieprzać i groził mi mieczem.
- Teraz to mnie wkurzyłeś śmieciu! – krzyknąłem i z całą złością zdzieliłem go w łeb. Ten próbował wstać i chciał mi się odwinąć, ale przekopałem gnoja, uzmysławiając mu, że to był zły pomysł. W jednej chwili zbiegła się cała straż zamkowa.
- Co to za awantury? – krzyknął dowódca, który okazał się kobietą o imieniu Maxiss.
- Ten malinowy cieć mnie napadł – wskazałem palcem na pobitego strażnika – Musiałem się bronić! – Dowódczyni popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem
- To był kawał chłopa! Nie wiem jak ty mu przyjebałeś, ale nie wolno demolować zamkowej straży. Prawo tego zabrania. Będziesz pan musiał nam złożyć zeznanie. – Nie miałem specjalnie innego wyboru, a nie chciałem przez jakiegoś gnojka trafić do lochu, więc się zgodziłem na przesłuchanie. Wieczorem wypuszczono mnie do domu. Nie było już mowy o spotkaniu z władcą i o załatwieniu całego problemu. Bardzo mnie podłamało całe to wydarzenie i myślałem tylko o tym, aby zalać się w trupa.

Pod osłoną ciemności przemieszczałem się przez ulice Minas, na których o tej porze grasowało wielu podejrzanych typów, ale na szczęście nie przyszło mi się z nimi spotkać. Minąłem liczne zabudowania i znalazłem się na głównym placu, gdzie teraz kwitło nocne życie. W pierwszej kolejności moją uwagę przykuł stojący pomnik. Zbliżyłem się do niego i przeczytałem napis: „Pamięci bohaterów wojny Ithilieńskiej, którzy polegli na polu chwały. Straty: 11 tysięcy zabitych, 4 tysiące rannych, 2 tysiące zaginionych. Liczba zabitych żołnierzy z Mordoru i Haradu: 45 tysięcy”. Pomnik ten wydał mi się kpiną. Zawsze wojnę odbierałem jako sprawę życia i śmierci i zawsze unikałem otwartej bitwy. W sumie wysłano 20 tysięcy żołnierzy, z czego ponad połowa poległa. Ci, których określa się jako zaginieni, wybrali życie w Ithilien i nie zamierzają już wracać do Gondoru. Cała ta kampania to byłą jedna wielka porażka. Nawet ci, którzy wrócili cali i zdrowi muszą się zmagać z urazami psychicznymi. Zdołowało mnie, że nic nie wspomniano o Strażnikach Ithilien, dzięki którym kraina stałą się wolna. Po tym wszystkim miałem już dość. Wróciłem do domu Illmarinena i nic się nie odzywając walnąłem się spać. Ostatnio coraz częściej powracały we śnie straszne wspomnienia z wojny, śmierć towarzyszy broni, ucieczka przed orkami. Wszystko to sprawiało, że czułem się coraz bardziej przybity. Wyglądało, że i na mnie wojna odcisnęła swoje piętno i wyląduję w końcu w zakładzie psychiatrycznym Jammala w celi z moim byłym sierżantem Kałmanawardze. Teraz co noc miewałem straszne sny, z powodu których budziłem się zlany potem z sercem bijącym jak młot kowala. Za dnia snułem się bez celu po mieście, myśląc cały czas o powrocie do Henneth Annun i podjęciu się zbrojnej walki przeciw Gondorowi. Ci co mnie znali, wiedzieli że byłem zdolny do wielu rzeczy, ale widzieli że tego bym nie zrobił, bo cały ten konflikt mogliby wykorzystać orkowie. Wieczorem zasiadłem w jednej z licznych w mieście karczm – niby nic nadzwyczajnego, gdy usłyszałem znajomy głos:
- Proszę piwo dla tego młodego człowieka – Obejrzałem się, a przede mną pojawił się mój były generał Angar Gestathas, który dowodził moim regimentem.
- Oooo pan generał! Co pan tu robi? – nie dowierzałem własnym oczom
- Jaki tam pan, jaki generał. Dla ciebie Angar – uśmiechnął się – A generałem też już nie jestem. Po tej całej klęsce w Ithilien odszedłem na emeryturę i uważam że podjąłem dobrą decyzję. Mam dość obrywania od orków. A ty okazałeś się wielkim bohaterem.
- Niestety nowy władca odmawia mi praw do Ithilien, a niektórzy uważają mnie nawet za jakiegoś dezertera, który zbiegł z gondorskiej armii.
- A więc takie buty. Nie widzę nikogo na stanowisku namiestnika oprócz ciebie. Jeśli władca jest nieprzychylny tobie, to miej go w dupie. Wróć do Ithilien, zorganizuj tam armię i wszystko co związane z rządzeniem i lej na niego. Wiele lat służyłem w armii, więc wiem że on i tak nie wyśle teraz wojsk, bo przez wiele lat jeszcze będziemy lizali rany po przegranej kampanii. Poza tym Gondor specjalnie nie interesuje się Ithilien. Ma wiele innych problemów na głowie, niż jacyś niepokorni ludzie, którzy sprzeciwiają się władcy. Lud zamieszkujący nowo wyzwoloną krainę cię kocha. A wiesz co się liczy? Szacunek ludzi ulicy.
- Noo dzięki. Teraz mnie trochę podbudowałeś. Będę więc dalej robił swoje, odbuduję Henneth Annun, umocnię kraj i lał na władcę. – Musiałem dość głośno wypowiedzieć te słowa, bo wszyscy w karczmie się odwrócili i wpatrywali się we mnie z otwartymi oczami. Po chwili niektórzy zaczęli bić mi brawa.
- Świr na scenie, buja się cały Gondor! – ktoś zakrzyknął zachwycony. Lenwe Tasartir w oczach ludu był wyjątkowo niepopularnym i nieudolnym władcą. Szybko wróciłem do domu, spakowałem się i pod koniec marca zdecydowałem się opuścić Minas Tirith. Myślałem o tym, aby zabrać swojego kuzyna Mauno, ale ten postanowił zostać, ponieważ w stolicy miał już nieźle rozkręcony interes i nie chciał wszystkiego zostawiać. Po krótkich pożegnaniach opuściłem wreszcie białe miasto i skierowałem się na wschód.


Rządy w Ithilien

Miałem zaledwie 22 lata, a swoim doświadczeniem mogłem obdzielić już kilku ludzi. Po kilku miesiącach nieobecności dało się zauważyć zmiany w Henneth Annun. Zupełnie nie widać już było śladów wojennych zniszczeń. Każdy odcinek muru został naprawiony, a w okolicy pojawiły się liczne pola uprawne, które żywiły miasto. W tym czasie do nowej stolicy Ithilien napłynęło wielu ludzi. Niestety nie byli to tylko spokojni osadnicy i chłopi, ale także rozmaici złodzieje, oprychy, różni awanturnicy, a także nieobliczalni poszukiwacze przygód. Trzeba było się teraz zająć stworzeniem nowego systemu prawnego, powołaniem straży miejskiej i uporządkowaniem całej sytuacji. Postanowiłem znieść karę śmierci na wszystkich nowo wyzwolonych ziemiach, co zwiększyło moją popularność i przyniosło mi powszechne uznanie jako jednego z najbardziej postępowych ludzi w Gondorze. Nikt już mi nie wypominał tego, że nie urodziłem się w Ithilien. Wszystko to straciło znaczenie i nie musiałem się zmagać z upartymi mieszkańcami, ponieważ sam już byłem jak oni. Od dawna umiałem dobrze mówić lokalnym dialektem, który nieco się różnił od języka sindarin w czystej postaci. Tym, którzy wraz ze mną walczyli na wojnie, nadawałem liczne ziemie. Dzięki zarobionym pieniądzom, mogłem wybudować system twierdz i posterunków, który miał skutecznie chronić kraj przed napaścią ze strony Mordoru. W obecnej chwili nikt już się nie spodziewał wojny. Z Haradem żyliśmy teraz w zgodzie, a nawet z niektórymi plemionami zawarłem sojusze. Ithilieńczykom zawsze pod pewnymi względami było bliżej do haradrimów niż do mieszkańców Minas Tirith. Były okupant zza wschodniej granicy był teraz kompletnie rozbity wewnętrznie i toczyły się tam krwawe walki o władzę. Mieliśmy co najmniej kilka lat na to, aby zabezpieczyć się przed ewentualną napaścią ze strony Mordoru. Z Rhun, które leżało na północy zawsze staraliśmy się żyć w zgodzie, ale konfliktowy charakter Lenwego czasami nam to utrudniał. Ogólnie mówiąc nic nam nie zagrażało. W lecie powołałem radę Strażników Ithilien, którzy pomagali mi w sprawowaniu władzy nad krajem. Tak więc, dzięki uporządkowaniu najważniejszych spraw mogłem wreszcie odpocząć i zająć się innymi sprawami. Co parę dni na zamku, będącym teraz moim nowym domem i siedzibą strażników organizowano jakąś ucztę lub imprezę. Każdy mógł się wybawić tam do białego rana, a ja wreszcie zapomniałem o ciężkich przeżyciach z czasów wojny.

W ciągu kilku lat swoich rządów kilkakrotnie zdarzało mi się podróżować za granicę. Bywałem w Haradzie, w Rhun, kilkakrotnie odwiedziłem Ras Morthil – najważniejszą siedzibę piratów w całym Śródziemiu, które niegdyś należało do Gondoru. Często też zdarzało mi się odwiedzać rodzinny dom w Vanajanpää, oraz Minas Tirith. Tam w wieku 23 lat przypadkowo w karczmie spotkałem uroczą dziewczynę, która miała na imię Heloise. Szybko przypadliśmy sobie do gustu i rozwinął się z tego trwały związek. Przed wojną często spotykałem się z różnymi dziewczynami, tak jak niektórzy moi znajomi, niektóre udawało mi się uwieść. Na brak powodzenia u kobiet nie mogłem narzekać. W czasie wojny było już gorzej, a przynajmniej w czasie, gdy walczyłem jako żołnierz Gondoru. Co prawda nie można było tego porównywać do odsiadki w lochu, gdzie jest tylko „okno, krata i dupa kamrata”, ale kobiet to ja raczej nie widywałem, dopiero w czasie walki partyzanckiej, walcząc ramie w ramię z mężczyznami. W Heloise spotykałem się dość często, za każdym razem gdy pojawiałem się w Minas. Wkrótce postanowiła się przenieść do Henneth Annun, aby zamieszkać wraz ze mną. Zamierzaliśmy nawet wziąć ślub, ale po trzech latach nasza miłość się skończyła. Przeniosła się do jakiegoś miasta w Gondorze i straciłem z nią kontakt. W przyszłości zakochałem się jeszcze w jednej dziewczynie, Almenii Tah, która od urodzenia mieszkała w Ithilien.

W Gondorze, gdy miałem jakieś 24 lata panowanie zakończył Lenwe Tasartir, a przez krótki okres na stronie zasiadał Xizor. W końcu ostatecznie wybrano nowego władcę. Został nim Gallus Veledhel. Właściwie to nic do niego nie miałem, bo i nic nas praktycznie nie łączyło. Ani on, ani Xizor nie interesowali się Ithilien. Wystarczyło im, jeśli raz na dłuższy czas złożę im hołd z tytułu zajmowanych ziem. Gospodarka w krainie rozwijała się bardzo dobrze i wszyscy już kupowali perfumy i wina produkowane przez miejscowych. Tak szczęśliwie upływały mi lata rządów. Strażnicy Ithilien stali się jedną z trzech najpotężniejszych frakcji w Śródziemiu, a wszelkie kataklizmy omijały nas z daleka. Jedynie w 27 roku mojego życia istniało poważne zagrożenie wybuchu wojny z Rhun, do której początkowo nie zamierzaliśmy się przyłączyć, ale chcąc zachować dobre relacje z Minas Tirith, zmieniliśmy zdanie. Ostatecznie skończyło się tylko na kilku drobnych starciach na granicy i do wojny nie doszło. Tym razem wszystko się dobrze skończyło.

Okupacja mordorska

Ósmy rok moich rządów w Ithilien, mimo że pomyślny, wydawał się być coraz bardziej niepokojący. Od jakiegoś czasu zanosiło się na wojnę z Mordorem, który pod rządami Nightwolfa zdołał szybko podnieść się z upadku, dzięki inwestycji w przemysł zbrojeniowy, zapowiadali podbój całego Śródziemia. W przypadku Ithilien nie groziła już powtórka ze zdarzenia, które nastąpiło ponad ćwierć wieku wcześniej. Dzięki rozbudowanemu systemowi twierdz, które mogły wytrzymać długotrwałe oblężenie, mogłem być niemal pewny, że najeźdźca skieruje się przede wszystkim na Minas Tirith. Orkowie nigdy nie radzili sobie zbyt dobrze w górach czy lasach, co dawało nam ogromną przewagę. Żyłem już 29 lat na tym padole i sporo wiedziałem o rządzeniu, o walce i o innych krajach na kontynencie. Czasami wysyłałem ludzi, którzy dokonywali skutecznych wypadów na orkowe pozycje. Nastał lipiec, środek lata, które w tym roku było dość ciepłe. Rankiem usłyszałem zaniepokojone głosy wartowników. Szybko się umyłem i wybiegłem na zewnątrz w celu zasięgnięcia informacji.
- Co się stało? Skąd ten niepokój? – zapytałem
- Wybuchła wojna! Orkowie przekroczyli granicę i wędrują przez nasz kraj! Prawdopodobnie zmierzają do Minas Tirith. – odparł przestraszony strażnik. Widać było niepokój na jego twarzy.
- Musimy ich powstrzymać! W otwartej walce z nimi nie wygramy, ale będziemy ich atakować przez całą ich trasę przemarszu. Osłabimy ich tak bardzo, że nie będą już w stanie oblegać Minas. – Moi żołnierze bardzo szybko zareagowali na ten rozkaz i jeszcze tego samego dnia drogę wojskom Mordoru zagrodziły ithilieńskie oddziały. Oprócz orków często służyli tam haradrimowie i drowy, które mieszkały za wschodnią granicą. Szczególnie duże straty przysporzyliśmy wrogowi z bitwie pod Vanaja. Nieliczne grupy wojowników powstrzymały wielką armię ciężko uzbrojonych zielonoskórych. Wyglądało na to, że sytuacja wraca pod naszą kontrolę i wojna szybko się zakończy. Niektóre moje oddziały dokonywały szybkich i niszczycielskich wypadów na terytorium wroga. Nastał już trzeci dzień działań zbrojnych, gdy dobiegły mnie wieści o przekroczeniu granicy w kilku punktach na wschodzie. Teraz przyszło się nam zmagać z kilkoma potężnymi regimentami, które kierowały się na zachód. Ludność cywilna, która zamieszkiwała większe miasta w popłochu uciekała do lasu lub w góry, gdzie wróg bał się zapuszczać. Orkowie plądrowali i palili jedynie większe osady napotkane na drodze. Małych wiosek nie opłacało im się ruszać, gdzie stale działała nasza partyzantka. Wydawało się, że nie zadowolą się byle ochłapem i zależy im głównie na bogactwach Minas Tirith. Kraina, którą rządziłem służyła im głównie jako trasa przemarszu. Siódmego dnia wojska Mordoru osiągnęły linię Anduiny, na której teraz skupiały się główne siły Gondoru. Armia Nightwolfa rozpoczęła szturm na Osgiliath, a jeden z regimentów udał się w kierunku Henneth Annun, ale dzięki dobrze działającemu wywiadowi i doskonałej znajomości terenu, zdołaliśmy zdziesiątkować oddziały wroga, tak że obleganie miasta stało się daremne, a wręcz samobójcze. Mogliśmy więc chwilę odetchnąć od tej całej nawałnicy i zastanowić się, co robić dalej. Miałem wrażenie, że wojska mordorskie będą usiłowały zająć całe Śródziemie, gdy dowiedziałem się, że jeden z regimentów skierował się na północ w kierunku Lothlorien. Gondor coraz słabiej radził sobie z najazdem, bo po dwóch dniach obrony padło Osgiliath. Zielonoskórzy nie napawali się długo zwycięstwem, bo błyskawicznie wręcz pojawili się pod białym miastem. Sytuacja stawała się coraz poważniejsza, a moich ludzi ogarniało coraz większe zmęczenie walką. Uwidaczniały się również braki żywnościowe i wyposażenia, więc zdecydowałem się wycofać wszystkich ithlieńskich żołnierzy do górskich twierdz, gdzie zagrożenie ze strony najeźdźcy było nikłe. Przynajmniej tam mogli się jeszcze czuć w miarę bezpiecznie. Wieści, które od tego czasu otrzymywałem były coraz mniej precyzyjne i łatwiej było podważyć ich wiarygodność. Obrona nad Anduiną załamała się zupełnie i po dwóch tygodniach wojny nastąpił ostateczny szturm na Minas Tirith. Dopiero od mojego kuzyna Mauno i wuja Illmarinena dowiedziałem się później o rozpaczliwej obronie stolicy przed najeźdźcą. Tego samego dnia skończyły się rządy króla Gallusa Veledhela. Wraz ze zdobyciem stolicy duch walki w kraju załamał się zupełnie. Orkowie, drowy i haradrimowie nie napotykały większego oporu zajmując kolejne prowincje w Gondorze. Niecałe 4 tygodnie wystarczyły Mordorowi do podbicia całego Gondoru. Z jednej strony to była wielka hańba i wstyd, że kraj poddał się tak szybko, ale jak się później okazało, niemal żadna siła nie potrafiła powstrzymać wielkiej armii Nightwolfa. W ciągu miesiąca plus kilka dni pod okupacją znalazło się Lorien, większa część Rohanu, Rivendell i Shire. Jeszcze nigdy jedno państwo nie zajęło tak wielkiego terytorium w tak krótkim czasie.

Ithilien w większej części pozostało wolne. Jedynie w kilku – kilkunastu punktach krainy ulokowały się orkowe garnizony. Miasta, które leżały blisko nich zobowiązały się płacić wysoką daninę w zamian za pozostawienie ich w spokoju. Szybko na tych terenach rozwinął się ruch partyzancki, który regularnie gnębił orków, nie dając im możliwości poruszania się po okolicy. Moi ludzie atakowali wszelkie transporty żywności i broni, a w nocy cywile nieraz podpalali wrogie obozy. Szczególnie okupant bał się zapuszczać w góry i lasy, gdzie musiał się liczyć z ryzykiem wpadnięcia do wilczego dołu lub w zwykle sidła, jakie zwykli byli zakładać kłusownicy, a obecnie miały zastosowanie wojskowe. Niektórzy ithilieńscy wojownicy mieli zwyczaj srania do takich dołów, co dodatkowo stanowiło atrakcję dla orków, którzy mieli zaszczyt tam wpaść. Coraz częściej widywano również niedobitków z gondorskiej armii, którzy nie mając żadnych perspektyw oprócz śmierci od orkowego miecza, przyłączali się do partyzantki i informowali o ruchach wroga. Buntownicze podziemie obejmowało powoli inne ziemie w dawnym królestwie, a także Minas Tirith, gdzie w miejskich lochach zajmowano się opatrywaniem rannych. Dzięki współpracy z ludnością cywilną, przygotowywaliśmy się do wzniecenia powstania, które miałoby zniszczyć okupanta. Wszystko zdawało się zmierzać w lepszym kierunku, ale nikt jeszcze nie znał tajnej broni Nightwolfa – władcy Mordoru. Jego prawą ręką byłą Sithys Indasan – Pani Skrępowanych Myśli. Czarny Pan ciągle musiał się obawiać o swoje życie, skoro potrzebna mu byłą tak niebezpieczna i tak nieprzewidywalna osoba. Trzymając ją w pałacu okazywał słabość, ale jednocześnie mógł udaremnić niejeden spisek czy zamach. Któregoś dnia podeszła do niego i omotała go swoim diabelskim spojrzeniem, po czym zagadała go niego:
- Panie, nie możesz się czuć bezpiecznie. – syknęła
- Dlaczego tak uważasz? Kto stoi mi na drodze? – odparł niskim głosem władca – Kto śmie sprzeciwiać się władzy Mordoru? – niemal ryknął
- Niedaleko w Ithilien żyje niejaki Kalev Ylipulli, którego uważa się za władcę Ithilien i przywódcę ruchu partyzanckiego. Otwarcie śmie kwestionować twoją władzę, rzuca wyzwiska pod adresem jedynego sprawiedliwego boga Ainura Melkora, a ostatnio podobno w Henneth Annun kazał spalić twoją kukłę. Musisz go uśmiercić i stłumić rozruchy, zanim dojdzie do otwartego buntu. Niech wszyscy wiedza, że nikt nie może kpić sobie z władcy. Zabij go!
- Niech tak się stanie! Zasługuje na śmierć w męczarniach. Jego los będzie nauczką dla innych. – Nightwolf skinął ręką na dowódcę jednego z generałów i kazał mu wysłać do Ithilien oddział kilkuset drowów, którzy mieli dokonać mokrej roboty. Ja w tym czasie nie spodziewałem się tej wizyty i akurat wieczorem tego samego dnia odwiedziłem w lesie jednego z partyzanckich przywódców Llewelyna, który regularnie napadał na orków w okolicach Anduiny. Pośród gęstych lasów nikt nie oczekiwał, że wróg wykaże taką czujność i nas odnajdzie. Właśnie rozmawiałem ze strażnikami, usiłując ich pocieszyć i podnieść na duchu, gdy stało się coś nieoczekiwanego. Ze wszystkich stron pojawili się drowi łucznicy, którzy poczęstowali ithilienczyków serią strzał. Wszystkich ogarnęła chwilowa panika, po czym rzucili się do walki. Momentalnie w serce został trafiony dowódca oddziału, który zdążył tylko krzyknąć „Iluvatar jest wielki!”, a ja dostałem w ramię. Rzuciłem się do ucieczki i wraz z kilkoma towarzyszami udało mi się zbiec z miejsca masakry. To było przerażające! Jeszcze nigdy nie udało się wrogowi wziąć nas z zaskoczenia. Mordorska propaganda obwieściła po całym Śródziemiu moją śmierć licząc na to, że dzięki temu uda się stłumić wszelkie rozruchy. Nieliczni tylko wiedzieli, że wciąż żyję i jedynie byłem lekko ranny w ramię. Szybko przemieściliśmy się do Henneth Annun, a drowy na szczęście nie odważyły się zapuścić dalej i mimo dotkliwej klęski, udało się nam w miarę szybko wylizać z ran. Musieliśmy wzmóc swoją czujność i ostrożnie wysyłać patrole zwiadowcze, gdyż wróg czaił się wszędzie i robił się coraz bardziej bezczelny. Wkrótce ponownie daliśmy o sobie znać okupantowi, gdy zaatakowaliśmy jeden z orkowych garnizonów, którego załogę powywieszaliśmy na pobliskich drzewach, a wszystko co nie dało się splądrować, spaliliśmy

Moja historia wciąż nie dobiegła końca i chociaż wiele już przeżyłem, z pewnością dużo zostało jeszcze przede mną. Głównym zadaniem, jakie wciąż na mnie czeka jest walka z Mordorem i dążenie do całkowitego wyzwolenia Ithilien i Gondoru. Czas jeszcze pokaże, jak to wszystko się potoczy. Wiele zależy od nas samych, a przyszłość jest w naszych rekach. Nie wolno nam poddawać się wyrokom losu. Nawet w najbardziej mrocznych czasach istnieję charyzmatyczni przywódcy, którzy są zdolni poprowadzić swój lud do zwycięstwa.

Iluvatar jest wielki!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Galadil
Łowca



Dołączył: 17 Sty 2007
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ithilien

PostWysłany: Pon 12:53, 06 Sie 2007    Temat postu:

Przeczytałem wszystko zajęło mi to nie całą godzinkę ale warto było dowiedziałem się wiele o tobie Kalevie i o tym jak byłeś w koszarach w minas z tymi sikami w butelce po alkoholu.Jestem w podziwie.Wspaniała historia. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nefarius Galthorne
Księciunio



Dołączył: 25 Kwi 2007
Posty: 1971
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: Isengard

PostWysłany: Pon 14:18, 06 Sie 2007    Temat postu:

Mi się na początku nie chciało i zacząłem czytac od końcabo chciałem wiedziec na czym skończył, no ale Kalev jestem pełen podziwu dla tej pracy XD
Troche mnie natchnąłes tym do napisania mojej histori jakiejś długiej i chyba też zcznę pisac długą hisotrię bo tą co teraz mam to na tekie "odwalcie się strażnicy mam historię postaci"
Oczywiście pod koniec zawiorę rozdział ze strażnikami XD
Kalev jeszcze raz gratulację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Neradan
Łowca



Dołączył: 11 Lis 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dale

PostWysłany: Nie 20:13, 11 Lis 2007    Temat postu:

Historyjka ciekawa lecz troszeczkę długa, ale tylko troszeczkę. Z chęcią przedstawię swoją:

Urodzony został w Esgaroth, chociaż wychował się w odnowionej Dali. Jego ojciec, doskonały łucznik jak i każdy mężczyzna tych stron urywał się na polowania by rodzina ma miała co na stół położyć. Matka zaś przyrządzała mięso, które ojciec znosił do chaty. Jedzenia mieliśmy wystarczająco dużo by nie zdechnąć z głodu. Moi rodzice nie narzekali na brak złota. Gdy podrastałem ojciec uczył posługiwać mnie łukiem. Z czasem zdobywałem tę umiejętność, jednak nie radziłem sobie zbyt dobrze posługując się bronią białą. Ojciec zabierał mnie ze sobą nie kiedy na polowania. Raz zabiłem dzika z czego bardzo uradowany byłem. Ojciec odciął łeb zdobyczy i na ścianie w salonie trofeum me gościło. Często ruszałem z ojcem do Ereboru, straszliwie podobała mi się kraina ta i znam ją na wylot. Jednak na każdego zawsze pora, która nadeszła i na mego ojca. Ruszył z małą armią na smoka, który osiedlił się nie daleko w lesie. Nie wrócił. Sam wędrowałem na polowania i kładłem na stół mięso. Przyszedł również czas i na matkę. Zmarła gdy miałem dwadzieścia lat. Pochowałem ją i odszedłem, żegnając się z Dalą. Zabrałem ze sobą jedynie plecak z jedzeniem, długi łuk i kołczan pełen strzał. Pewnego dnia napotkałem na swej drodze miłych ludzi, którzy ofiarowali mi dom w którym swobodnie mogłem mieszkać. Jednak okradli mnie i opuścili. Doszedłem tu, do Minas Thirit i jak na razie widzę jestem jedynym człekiem pochodzącym z Dali

Jednak mam ją w podaniu.
A tu krótka historyjka Dale, jak by ktoś nie kojarzył:

Niegdyś w Dali panował Girion. Król ten bardzo lubił krasnoludów jak i ich szanował. Gdy Smaugowi udało się opustoszyć Erebor z krasnali sam zaczął atakować Dal i przez co król Girion poległ. Jego następcą jest Bard Łucznik. To jemu udało się powstrzymać Smauga gdy pustoszył Esgaroth. Trafiając go w słaby punkt smoka (miejsce gdzie nie chroniła go żadna twarda łuska), smok poległ i spadając na miasto Esgaroth zniszczył je doszczętnie. Bard ocalał skacząc do wody i przepływając na drugi brzeg jeziora ocalał od śmierci. Wtedy nadeszła armia elfów, na czele z królem Mrocznej Puszczy, Thranduilem. Bard i ludzie ocalali z bitwy ze smokiem wraz z elfami ruszyli do Ereboru. Spotkawszy się z Thorinem, domagając się część ze skarbu, który Smaug ukradł z Dale, jak i również mieszkańcy Esgaroth domagali się odszkodowania od zniszczonych chat. Thorin ogarnięty żądzą skarbów nie podzielił skarbu Smauga. Wtedy Bard i jego sojusznicy zaczęli blokować Samotną Górę. W końcu sam hobbit Bilbo Baggins dał Bardowi potajemnie tajemniczy jak, że drogocenny Arcyklejnot. Thorin bez wahań przystąpił do negocjacji, jednak długo nie potrwały, ze względu na niespodziewany atak goblinów. Thorin poległ, ale jego następca król Dain zgodnie z umową dał Bardowi obiecaną część skarbu na odnowienie Dali i Esgaroth. Bard został królem Dali i zwany był "Bardem I Łucznikiem"
Tak właśnie było bardzo dawno, jeszcze przed wojną o pierścień.

Zamieszkane zostało na powrót po zabiciu Smauga i Bitwie Pięciu Armii. Odbudował je Bard Łucznik, potomek Giriona. Za rządów jego i jego następców, Baina i Branda, Dale odzyskało dawną świetność. Granice królestwa zaczęły sięgać daleko na wschód i południe. Odżyły również przyjazne kontakty z odnowionym państwem krasnoludów w Ereborze. Jednak pojawiło się nowe zagrożenie – Easterlingowie, sojusznicy Saurona. Podczas Wojny o Pierścień zaatakowali oni królestwo. W wyniku bitwy w Dali zajęli samo miasto, lecz większość wojowników i mieszkańców schroniła się w Ereborze. Wkrótce zresztą, wraz z krasnoludami, wyparli najeźdźców.
Tak było, później


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strażnicy Ithilien Strona Główna -> Karczma Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin